Doszłam do wniosku, że to nie była wina Pratelu jednak. Nie wymiotowała po nim, czuła się dobrze, miała apetyt, bawiła się. Brzuszek nie był wzdęty.
Te objawy wystąpiły dosłownie w ciągu minut, z każdą miutą było coraz gorzej. Myślę, że to mogło być jednak serduszko - była najmniejsza ze wszystkich, najdrobniejsza. I najsłodsza - potrafiła patrzeć człowiekowi głęboko w oczy, wtulać w rękę swój leciutko zadarty mały nosek.
Bardzo żałuję, że tak ją to bolało.

Mam nadzieję, że nie zrobiłam jej krzywdy, że naprawdę nie można jej było pomóc.
Zażyłam sobie coś na sen, chyba się zaraz położę, bo mam dosyć na dzisiaj.
Rudasek schował się za meble i nie chce wyjść, nie wiem nawet dokładnie gdzie siedzi. Wolałabym go zobaczyć, sprawdzić czy nic mu się złego nie dzieje. Ale chyba nie ma sensu odsuwać teraz meblościanki.