
Ja się mogę dołożyć na leczenie tych kotów, wystawię bazarki. Macie pomysł, która lecznica mogłaby je przyjmować pojedynczo? Bo tu nie chodzi tylko o kastracje, wątpię, że większość się do tego nadaje.
Nawet ten ochroniarz, z którym rozmawiałam, mówił: O, ten czarny (czyt. prawie cały zrudziały) to dzisiaj jest wesoły, ale ja myślałam, że on już nie przeżyje.
Aha, no i mówił o jednej pani z kamienicy obok, która czasem przynosi im coś do jedzenia. Ale jedna pani nie wykarmi takiego stada, nie ma szans.
Czasem widzi się chude konie, które mają pozapadane grzbiety, te koty też tak mają. No, naprawdę, taki dramat widziałam w Warszawie ostatnio w pseudohodowli.