Kicia zaraziła się od kociaka wziętego z ulicy.
było to 7-8 lat temu.
nie pamiętam nazw wszystkich leków, ale zazwyczaj było w użyciu 3-5 róznych preparatów i zastrzyki.
w aptece zostawiałam majątek, dobrze, że chociaż wetka stosowała kartę stałego klienta
chyba ze 3 razy było tak, że już po cichu się cieszyłyśmy, że wszystki ok i znowu gwałtowny nawrót
nie wiem dlaczego Kicia tak słabo reagowała na leczenia....... może po prostu to cecha osobnicza?
2 razy była już w tragicznym stanie: miała zaatakowane łzawiące oczy, zastrupione powieki a uszy były jedną raną.
straciła większość futerka na głowie szyi i aż do karku.
jak wyzdrowiała, to jeszcze następne pół roku każdy strupek u niej wywoływał u mnie fale zimnego potu.
wetka twierdziła, że nawet zaniedbane koty ze schroniska lepiej reagowały na leczenie.
pomijając cierpienie kotki, naprawdę niebagatelne koszty leczenie zabierało mnówstwo czsu- bo po nasmarowaniu trzymaliśmy kotkę ok. godziny, żeby nie mogła się wylizać..... mieliśmy dyżury: ty trzymasz po tym- ty po tym a ty po tym. to siedzenie bez zajęcia z nasmarowanym kotem było jednym z powodów założenia kablówki.
od razu mówię- nie stresujcie się tym moim strasznym opisem- podkreślam, że moja kotka leczyła się
wyjątkowo trudno.
trzymam za wszystkich "zagrzybionych" kciuki i będę pilnie śledzić wasze wątki.
acha. u nas nikt się nie zaraził. może to dlatego, że my też byliśmy usmarowani tymi mazidłami przy okazji smarowania Kici?
pozdrawiam