rozmawiałam dzisiaj przypadkiem z P Ewą.
Mowila ze nikt nie próbował się z nią skontaktować, a tam podobno leżą kociaki ktorych matka zniknęła i płaczą. Powiedziała coś że są miesięczne potem powiedziała ze dwu miesieczne że nie jedne nie jedzą inne leżą...mówiła haotycznie bo była zdenerwowana.
Mówiła zeby je chociaż uspic zeby sie nie męczyły. Ze tam jakaś tragedia.
Mówiła też że nie ma anie jednego swojego transportera i ani jednej klatki łapki zeby cokolwiek robic.
Podała adres targowa 65, wejście od strony podwórka, przy jakiejś przerwanej budowie..
Dziewczyny, ja terez nie współpracuję z p Ewą ale z tego co pamiętam do niej można podjechać i zadzwonić nawet do 12 w nocy. Ona po nocy też karmi te koty..
Jezli ktos może się tam wybrać to przedzwońcie do niej, ona dobrze wytłumaczy gdzie to. Moze trzeba ja namoic zeby do starzy chociaz zadzwoniła..nie wiem to teraz nie na moja głowe ale obiecalam jej ze napisze.
W chwili obecnej obiecałam jej też że napiszę prośbę o dostarczenie jej z lecznicy od Maćka transporterów - chociaż jednego jej prywatnego i klatki łapki, żeby mogła coś robić sama.
Ona mówi ze tamten mur z tymi kociakami to na straż miejską jest ,
ze kociak tak płaczą ze ludzie się zatrzymują stamtąd..że dzieciaki je mogą wyciągnąć dla zabawy..
Prawie się poplakała mówiąc ze nikt do niej nie dzwonił, a ona nie ma jak
tych kociaków zanieść do lecznicy bo nie może ich wyciągnąć.
Nie wiem jak jej pomóc, nie mam samochodu do dyspozycji ani czasu
ponieważ mam sesje i definitywny zakaz na koty dopoki mieszkamy w
komunie studenckiej - pod grozbą wyprowadzki.
Ale obiecałam jej że napiszę że "błaga o jakikolwiek kontakt" żeby te
kocięta choziaż uspic..