» Czw maja 03, 2007 11:47
Wróciłam z kociarni...
To zadbane miejsce. Dziewczyny się bały, że będę chciała napisać coś złego o schornisku i kociarni. Nie, nie można się przyczepić. Właściwie to obiektywnie warunki mają bardzo dobre. Takich drzew do wspinania i półek na różnych poziomach nie mają moje Szczypiorki...
Tyle, że w kociarni inaczej stopniuje się choroby: smutek, rozpacz, rezygnacja... potem już nieuchronny koniec. Najgorsze są te oczy, które już zobojętniały, na nic nie czekają. Najgorsze są te koty, które nawet zachęcane, nie podchodzą na głaski... wiedzą, że nie ma po co...
W pierwszym poście jest Fredek. On już nie czeka. Napisać, że jest cudnym kotem? Brzmi jak najgorszy banał, arogancja, podłość. Dla Fredka to ostatnia szansa na wyleczenie z obojętności. Wie, że nie ma po co walczyć, więc pozwala się zjadać przez chorobę. Ostatek sił zachowuje na przetrwanie. Ale to już instynkt, odruch życiowy, a nie wola walki.
Patrzył na mnie:
o, następna przyszła posprzątać moje kupy. Już niedługo, chwila cierpliwości, zaraz przestanę Wam brudzić. Zwolnię miejsce. Daj mi tylko spokojnie poleżeć w kąciku. Nie zjem Wam dużo. Tylko dajcie mi spokój... przecież nawet taki kot jak ja ma prawo odejść spokojnie...
Drodzy Forumowicze. Nie jest potrzebne, żebyście wylewali litry łez czytając to. Nie potrzeba temu kotu litości. Tego mają pod dostatkiem, jak jedzenia, picia, kuwet, legowisk. Litują się tam wszyscy. Fredkowi nawet nie potrzeba miłości... on na to nie liczy i nie oczekuje... jemu potrzebny jest DOROSŁY, DOJRZAŁY I ODPOWIEDZIALNY CZŁOWIEK. Jemu potrzebny jest jeden, jedyny antybiotyk, którego nie sprzedają w aptece. Tak trudno w milionowym mieście znaleźć kąt, choćby tymczasowy, który przywróci do życia kota skazanego na śmierć przez człekopodobnego?
Ja wiem, jak się czyta takie posty: jaki biedny kotek... ale ja nie mogę pomóc, ja już mam swoje koty i też dużo problemów. Na forum jest dużo ludzi, na pewno ktoś go uratuje... sama tak do siebie mówiłam... i gdybym się nie obudziła w porę, ta piękna biała kotka w brązowe plamy nie leżałaby teraz obok mnie, nie patrzyła wiernie jak pies w moje oczy... nie rozkwitłaby na taką piękną księżniczkę...
W ten sposób koty umierają, odchodzą, i nigdy nie wracają... bo nie mają do kogo... Odchodzą, bo jesteśmy przekonani, że ktoś w końcu pomoże... a Fredek już nie ma czasu... on już czeka na swój wieczny spokój, bo nie wierzy... bo kto by chciał takiego kota, skoro jest tyle pięknych, zdrowych, przymilnych...
Jeszcze miesiąc temu nie brałam w ogóle pod uwagę, że ja mogę być takim domem.Wydawało mi się to absolutnie niemożliwe. Miałam swoje trzy koty i stan posiadania uznałam za ostateczny. A jednak zaryzykowałam... popełniłam masę błędów. Chociaż o to nie prosiłam, nawet nie wiedziałam, że coś robię źle - to wetka i jedna forumowiczka - pomyślały, zatroszczyły się, zburczały i... pomogły. Taka pomoc znajdzie się dla każdego. Sama chciałabym oddać to, co dostałam od tych dwóch kobiet.
To nic strasznego zabrać zwierzę, nawet na tymczas. Naprawdę mały wysiłek. A w zamian? Nie jakaś gówniana pomoc, nie przysługa... w zamian uratowane życie... tak samo niepowtarzalne i niewinne jak nasze własne... Fredkowi potrzeba tego jednego antybiotyku, jeden mały antybiotyk i powrót do życia...
Jeśli ktoś się zdecyduje uratować Fredka i jeżeli nie będzie za późno, pożyczę klatkę. Milusi już chyba nie będzie potrzebna. Niech uratuje Fredka. Jeśli tego nie zrobimy, umrze w przekonaniu, że na tym świecie człowieczeństwo zanikło...
***** ***