Nikt nas nie lubi

, ale i tak napiszemy...
Bo nie jest zbyt wesoło

. Lusia, która wczoraj rano czuła się świetnie, po powrocie od wetki zaczęła znów kaszleć i kichać. Albo wirus był silniejszy niż leki, albo przeziębiłam ją po drodze. Dziś okazało się, że katar jest potężny, zapalenie oskrzeli do tego. 3 godziny siedziałyśmy pod kroplówką z dodatkiem b. silnego antybiotyku (nazwy nie znam) oraz witamin i zastrzyku wzmacniającego. Do tego Klacid - drugi antybiotyk, 2 razy dziennie dopyszcznie. Po tym ostatnim - zgodnie z zapowiedzią wetki - zaczęła strasznie kichać i leje jej się z noska. Męczę ją wycieraniem, żeby nie zaschło i biedusia już ledwo żyje, bo ani spać, ani jeść, ani odpocząć, a w malutkiej łapce - weflon. Po powrocie od wetki poskubała trochę kurczaka, ale odrobinę. Nie wiem, czy nie może jeść, czy nie jest głodna po kroplówce. Jutro - znów wet i kroplówka...
Na dodatek mam wrażenie, że Bungo-Opiekun też zaczął kichać. Tzn. słyszałam kichanie, ale nie wiem czyje, ale w miejscu, gdzie siedział Bungo, były rozpryśnięte kropelki, jak po kichnięciu. Teraz mam go na oku, na razie śpi i nie kicha....
A ja, z tego wszystkiego zapomniałam, że po dzisiejszym moim tomografie miałam dużo pić, żeby wypłukać kontrast. No i przypomniałam sobie po 7 godzinach

- zresztą i tak nie miałam czasu, bo zajmowałam się kicią....