Kulisy wypraw mogę zaprezentować.
Tzn. sądzę po ostatniej wycieczce, że nie powinnam już wogóle jechać do Kasi - powinnam sobie zakaz ustanowić. Ale do rzeczy.
Wyjechałysmy sobie z koleżanką w piekny poranek w stronę Kasi - ci co mnie znają wiedzą, ze ja jak nie znam jakiś rejonów to gubię się kompletnie a jestem z Ursynowa i już północna strona Warszawy to dla mnie jakiś nieznany zupełnie świat o okolicach Nasielska nie wspomnę.
Więc i tak jadę pełna obaw czy w ogole dojadę tam przynajmniej przed zmrokiem, koleżanka występuje w charakterze pilota ( dobry z niej pilot) ale uprzedza, że ona dopilotuje mnie tylko do granic Nasielska a dalej już nie wie co i jak, więc ja przezornie tankuje bak do pełna - bo w końcu jak sie zgubić to przynajmniej z pełnym bakiem. Ale jakoś do Nasielska trafiamy bezbłędnie w dodatku w przyzwoitym czasie. No i teraz dylemat - jak tu dalej dojechać ?
Wybieramy jedną z opcji - taką co wydaje nam się najbliższa prawidlowej i jedziemy, jedziemy, jedziemy i już trochę zaczęłam się denerwować czy dobrze a cóż tu widzę .....
znaki dymne ....
pierwsza rzecz jaka mi przyszła do głowy - to, ze Kasia przezornie - znajac już moje perypetie z jazdami do niej - postanowiła ułomnej koleżance drogę wskazać ......
no i faktycznie - nawet jakiś takch panow namowiła w pomarańczowych kamizelkach, żeby udawali, że czynią jakieś prace przy drodze i przy okazji ognisko palą .....
Ona mi powiedziala, że akurat koło niej jakieś roboty drogowe, ale ja wiem swoje - oni tam specjalnie dla mnie ten ogień rozpalli i znaki dymne dawali, żebym nie zabłądziła a Kasia nie chciala tylko, żeby mi głupio było - dlatego taką bajkę o robotach drogowych wymyśliła.
Więc dojeżdzamy szczęśliwie - tutaj grzecznie się witamy, pracujemy ( efekty widać. A praca latwa nie jest - jak ktoś nie wierzy - niech próbuje robić zdjęcia określonemu kotu - jak kotów wokól ma przeszło setkę, no i niech jeszcze próbuje coś zanotować.
W moim wykonaniu wyglada to tak - pijemy sobie herbatkę i czekamy jak towarzystwo się nieco uspokoi i do nas przywyknie co by fotki jakieś normalne pstrykać. Towarzystwo zadowolone i zaczyna się miziać - jak przychodzą kolejne miziacze to ja przejęta swoją rolą - rozkładam notatnik i mówię -
uwaga teraz, żebym jakoś je sobie pozapamiętywała to będę notowac z kim się zapoznaję
Notatnik rozłożony, długopisik wyjęty, herbatka pod reką no i zaczynam
Trzymająć na rękach Florentynkę - zaczynam pisanie - piszę
1. Florentynka
wcale nie jest łatwo pisać - jak się ma Florentynę na rękach - która natychmiast, gdy nie koncentruje się dostatecznie mocno na wygłaskiwaniu określoncyh rejonów - zaciska swoje piąstki na mojej osobie

, więc na chwilkę odkładam długopis żeby Florentynkę przekazać komuś kto nie ma w tej chwili zadania pt "notatki uczynić"
Szczęsliwa i wolna od kota zasiadam znowu do pracy - zaczynam pisać - eee nie, nie zaczynam - bo szukam długopisu - zaraz zaraz , gdzieś tu był przecież, no jakto był przecież w końcu widzę - przecież napisałam Florentyna....... - przecież nie palcem....
o jest...... na podłodze - o już go mam, ......nie nie mam........ mam....., nie mam....... zdziwieni - eee chyba nie w końcu wiecie, że nie jest łatwo wygrać bitwę o toczący się po podłodze przedmiot w sytuacji, gdy na tej samej podlodze przebywa poza długopisem 20 kotów
W końcu udaje się - długopisu postanawiam już wiecej nie wypuścić z dłoni, ale zanim notatki poczynię trzeba chwilkę odpocząć po tej gonitwie po podłodze ( dobrze, że kuchnia niezbyt duża). Chcę usiąsć - a na krzesełku kot - kota więc zgrabnym i wprawnym ruchem zdejmuje z krzesełka i chcę odstawić - hmmm tylko gdzie - w Kasi ręce - w końcu ona trzymając kota może gadać a ja notowac tak średnio.
Kasia opowiada ja notuję - trwa to ........... niezbyt długo - bo na moich kolanach laduje Lalka a z Lalką ( to już wiem, trzeba bardzo bardzo delikatnie co by w pysk nie dostać - więc bardzo, bardzo delikatnie gaworząć do Lalki przekazuje ją do ostatniego wolnego od kotów dwunoga ( ale jej się to nie podoba i dwunóg za chwilę dostaje w pysk - o czym już zresztą wspomniałam), ale obrażona postanawia się przez chwlę na nikogo nie gramolić.
Mnie udaje się ekspresem coś niecoś zanotować - niezbyt czytelnie - bo obok notatnika zasiada cały czas kilka kotów i notatki nalezy czynić tak jakby trochę mijajac przeszkody w postaci łaputek mięciutkich i ogonów rózniastych, aż w końcu na notatniku zasiada pupa - tak gdzieś w połowie zdania ---------- "trafiła oddana przez właściciela bo ........... " dalszego ciągu nie mam jak napisać - po kocie pisać nie będę - zresztą musiałabym go zabrać do siebie żeby notatki jakoś do tzw. kupy zlepić i w dodatku musiałabym tą pupę odrysowac, żeby kota przy odtwarzaniu informacji z tak roznych nośników - nosniki te jakoś ze sobą spasować.
Przerywamy wiec na chwilkę i Kasia mówi - to teraz dla odetchnięcia idziemy tam , gdzie kociastych mniej - na strych ......
a ja ........ myslicie, że oddycham z ulgą .... o nie moi mili - nie oddycham z ulgą, wbijam się w to krzesło, łapię się stołu i udaję, że nie słyszę tego złowrogiego zdania ...... na stryszek .... bo mi to zdanie śni się po nocach ....... a dlaczego moi mili - .... a o tym w następnym odcinku - a do tego czasu ......
może ktoś zgadnie czemu hasło " idziemy na stryszek" wypowiedziane przez Kasię wywołuje u mnie przerażenie ..... ?
No jak moi mili - zgadnie ktoś ?