Nie zgadzam się zupełnie z Aniką:
"kot który wychodzi na dwór, bez żadnej kontroli, błąka się koło ulicy - można powiedzieć że jest niczyj. - więc łap, wykastruj i wypuść po kilku dniach. no co? wykastrowałaś w końcu niczyjego kota, prawda? Wink nikt się nie czepnie. jak chcą kotkę mieć niewysterylizowaną, to niech ją zamkną w domu i pilnują, a jak nie, to każdy przecież może z nią zrobić co chce...

"
Taka ocena jest jednostraonna i bardzo krzywdząca. Ja też mieszkam we Wrocławiu, na uboczu, co prawda, ale w granicach miasta. Moje koty (wysterylizowane i wykastrowane) wychodzą. Jeden z nich dlatego, że został przez nas znaleziony jako trzylatek bardzo, bardzo agresywny. Zabranie go do domu, kastracja itd. odbywało się bardzo małymi krokami. Kot ten nie zrobiłby postępów, jakie ma za sobą (względna tolerancja człowieka, jeśli mu nie wchodzi w drogę), gdybym go nie wypuszczała. Jest to moja świadoma decyzja. Nie uważam, że świadczy to o mojej nieodpowiedzialności. Nieodpowiedzialnością było wyrzucenie tego kota na pastwę losu przez poprzednich właścicieli.
Piszę to po to, żeby Ci uświadomić, że ludzie wypuszczający koty na dwór, to nie zawsze nieodpowiedzialni ignoranci. Takie sprawy można załatwić inaczej, bardziej cywilizowanie. Jakiś miesiąc temu miałam podobną sytuację. Porozmawiałam spokojnie z właścicielką. Okazało się, że nie wiedziała nawet o możliwości sterylizacji (nie dlatego, że jest głupia, ale dlatego, że starsza, nie ma internetu, a media nie są łaskawe nawet zająknąć się na ten temat). Zgodziła się bez wahania wysterylizować kotkę. Wszystko odbyło się w bardzo miłej atmosferze, nie za czyimiś plecami. Zgadzam się, że czasem tak się nie da, ale dlaczego wykluczać tę możliwość od razu.
Przykre jest dla mnie to, co piszesz o kotach wychodzących, że każdy ma prawo z nim robić, co chce, niewiele się to różni od opinii przeciwników zwierząt.
Rafaello, napisz, z której jesteś dzielnicy. Jeśli mieszkasz niedaleko mogę pomóc w przekonaniu właścicielki i załatwieniu sterylki.