Wizyta u weta Po kolei, ale na skróty:
Pojechałam do lecznicy, którą polecała Beliowen (W-wa, Białobrzeska). Śmiesznie, okazało się, że polecani weci, to cała ekipa z kliniki, do której jeżdżę od wielu lat, założyli własną, a 2 inne osoby tam konsultują. Chirurg-ortopeda, na ten przykład, w tamtej mojej klinice operował Felka w zeszłym roku (wiązadło krzyżowe).
Anioły, prawdziwe anioły, łącznie z panią w recepcji. W życiu nie pojadę nigdzie indziej.
Robale - nie dostała Strongholda, ale Cestal, który ma wysiepać każdy typ. Za jakiś czas analiza qupy i ew. powtorzenie.
Uszy - świerzb, wiadomo. Oridermyl do uszków.
Grzyb - wetka użyła specjalnej lampy, której nazwę zapomniałam (UDA?). Po zgaszeniu światła świeciło się na sierści na różnokolorowo, ale zapomniałam, który kolor co miał oznaczać. W każdym razie to na szyi to grzyb, a nie świerzb skórny. Minimum 3 tygodnie tabletek, codziennie. Ale fajnie. Nie.
Katar - patrz też kolejna wiadomość. Kataru kociego brak.
Wetka jest nieziemska, sama ma 4 koty, niesamowite podejście, Tośka głupiała na jej punkcie, zwiedziła cały gabinet, a na koniec siadła na wprost niej przy klawiaturze. Została całkowicie wymiziana
Dała sobie zrobić wszystko. Mycie uszu zniosła dzielnie do pewnego momentu, a potem - się obraziła. Może ona zresztą na mnie taka zła po wecie...