Witajcie... minął miesiąc od kiedy pojawił się u nas Burek... Pomimo, iż rozwiesiłam wiele ogłoszeń, zrobiłam aukcję na allegro itp itd... nikt się nie zgłosił

Byłam zmuszona wypuścić go w miejscu, w którym został znaleziony. Miałam ogromne wyrzuty sumienia, ale czasem nie da się dogodzić wszystkim i trzeba zdecydować, co w tym momencie jest ważne, a co ważniejsze... Dobro moich kotów zdecydowanie przewyższało dobro Burka. Życie jest niesprawiedliwe i każe nam wybierać. Przedwczoraj pojechałam z moim ukochanym podlać kwiaty do mieszkania moich rodziców, o dziwo na parkingu spotkaliśmy Burka! Podbiegł do nas i zaczął się ocierać o nogi, byliśmy w szoku... Wygłaskaliśmy go, nakarmiliśmy szynką i parówkami i oboje nic nie mówiąc udaliśmy się podlewać kwiatki. W mieszkaniu rozpoczęła się dyskusja... Czy jeśli wyjdziemy, a on nadal tam będzie siedział, to zabierzemy go do domu? Przecież musimy mu pomóc, on jest taki kochany... itp itd... Zeszliśmy na dół, ale Burka nie było widać, wystarczyło jednak zawołać "Buuuureeeek!", a ten wybiegł zza krzaków i usiadł przed nami, szok... Na komendę "Siad!" grzecznie siada, na komendę "Leżeć" przepięknie kładzie się na boku, a jak idziesz ulicą, to biegnie przy nodze jak tresowany pies.... Uwierzcie mi, ale byłam całym tym zdarzeniem mocno zdziwiona, Michał też... Wzięliśmy go do nas, pojedziemy na kastrację, potem będziemy szukać domku. Chyba los tak chciał? Znowu szukamy domku!