- w poniedziałek opanowałam umiejętność wchodzenia na lodówkę, choć nie opanowałam umiejętności schodzenia z niej. Jak już wejdę to krzyczę by mnie ktoś zdjął. Była wpadka: jak już wlazłam na lodówkę, okazało się, że domowników brak i musiałam czekać, aż ktoś z pracy wróci – wrócił mój pan, zdjął mnie, a ja pędem pobiegłam do kuwetki… Potem pani mi drapak przysunęła do lodówki, co bym już nie miała takich problemów. W poniedziałek też pojechaliśmy do pana weterynarza. Nie to, żebym była chora, ale pani chciała mnie pokazać, porozmawiać i takie tam. Ogólnie dzielna byłam, ale chyba za tym panem w białym kitlu nie przepadam….
- wtorek to dzień wypadków przy pracy. Raz wsadziłam łapkę do paninej zupy (na szczęście niezbyt gorącej), co wystraszyło nie tylko mnie, ale także innych domowników. Potem w czasie zabawy pupą usiadłam w swoją miseczkę z wodą - znowu wpadka. A wszystko przez moich państwa. Zamknęli mnie w małym pokoju (z całym moim oprzyrządowaniem), bo kładli fugi, które mogły być dla mnie szkodliwe. A w małym pokoju jest mniej miejsca niż w dużym i stąd ta druga wpadka. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło – poznałam dokładnie kolejne pomieszczenie domowe;
- środa – zabawowa. Najpierw nauczyłam się zabawy porannej. Zacząć ją trzeba wcześnie – im wcześniej tym lepiej. Państwo jeszcze muszą słodko spać. A polega ona na polowaniu….na nogi państwa. Oni teraz, jak jest ciepło śpią tylko pod poszwą, a ona nie chroni ich nóg przed moimi pazurkami. Mówię wam, ekstra zabawa. Druga zabawka jest typowo wieczorna. Pani kupiła mi tą latarkę Whiskasa i jak nastaje zmrok, bawię się nią świetnie. Pani się wtedy śmieje, że ma kota na pilota;
- czwartek – lodówka wróciła do kuchni, drapak na miejsce. W kuchni nie umiem na nią wchodzić. Jeszcze… Znów mam całe mieszkanie dla siebie. Rozrabiam. A, i w czwartek dostałam poranną eksmisję z małego pokoju, ze względu na na zabawę w polowanie. Nie wiedzieć czemu im się ta zabawa nie bardzo podoba. Dopiero jak wstali – mogłam urzędować w małym pokoju;
- piątek – pani mówi, że jestem namolna i rozpuszczona jak dziadowski bicz. A wszystko dlatego, że jestem taka ciekawa świata. Jak pani robi coś do jedzenia – to ja jestem pierwsza w kuchni, oczywiście na blacie, by lepiej widzieć. A jak mi ładnie pachnie to pcham się taranem do jedzenia. Pani mówi, że nie wszystko jest dobre dla kota (dlaczego?), a poza tym nie można nosa pod nóż podstawiać, albo pchać się do palników, gdy coś się na nich gotuje. Dlatego mnie czasem ubezwłasnowolniają. Pani pracuje w kuchni, a pan mnie trzyma (co też jest miłe) lub zajmuje zabawą (co mu się nie zawsze udaje)
W piątek też zaliczyłam pierwszy niekontrolowany zlot z drapaka. Troszkę mnie to przestraszyło, ale na krótko – po godzinie znowu zaczęłam szaleć na moim mebelku...
- w sobotę cały dzień spędziłam z moim panem – pani była w pracy (na diabła ona tyle pracuje?) Pan pracował w kuchni, ja starałam się mu asystować, ale jak wziął silikon to mnie z kuchni wyrzucił. Poszłam zatem spać. Potem już wróciła pani, dała mi jeść i pobawiła się, a jak spałam wyszli i wrócili z kolejną zabawką dla mnie. Nie wiem jak wy, ale ja najbardziej kocham te starsze zabawki, które już dobrze znam. A zbiór zabawek mam już całkiem okazały:
tekturowe ruloniki – pozostałość po papierze toaletowym, piórka na patyku, dwie myszki, trzy piłeczki, chomika, słomkę, parę plastików spod nakrętek, latarkę Whiskas i jeszcze taką grzechoczącą futrzaną kulę na patyku, którą chwilowo za namową weta państwo mi schowali, gdyż zaczęłam się żywić tym futerkiem z zabawki...
I jeszcze jedna rzecz się dzisiaj stała – przed chwilką. Pan się pokaleczył, gdy grzebał za moją zabawką pod szafką. Wbił sobie szkło w rękę i jeszcze się z tego cieszył... Mówił, że dobrze, że to on, a nie ja – no, niby tu ma rację. Ale zabawa była z tamowaniem mu krwi... A pani natychmiast odsunęła szafkę i dokładnie pod nią zamiotła, bym ja sobie krzywdy nie zrobiła...
- w niedzielę to pan wstał rano i sobie poszedł. Pani mówi, że na piłkę. Głupi – przecież podzieliłabym się z nim swoimi piłeczkami. Po co mnie zostawiać? No, nic – bawiłam się z panią. Potem pan przyszedł, to wykorzystałam jego kolana do przedpołudniowej drzemki... Po południu zaś zostałam z siostra mojego pana i jak państwo sobie poszli – spędziłam z nią całkiem miły wieczorek. Pani mówi, że jak oni na trzy dni wyjadą to ta siostra ze mną zamieszka i dlatego cieszy się, że przypadłyśmy sobie do gustu. Pewnie, że sobie przypadłyśmy – ta siostra twierdzi, że w ciągu godziny okazuję jej tyle czułości, co jej (ijej rodziców ) kot w ciągu całego tygodnia..
- poniedziałków to ja nie lubię – państwo z samego rana wychodzą i parę godzin zostaję sama (no może z Haberbuschem, ale marna to pociecha – on u siebie w terrarium, a ja poza nim...). Dopiero po południu mam swoich państwa dla siebie. Dziś i tak nie miałam ich w pełni, gdyż jak zasnęłam wymknęli się i przyjechali dopiero wieczorem. Zachwyceni przywieźli trochę makulatury (etykiety czy coś) i zachwycali się nimi co najmniej jakby to moje zdjęcia były...
A propos moich zdjęć....