» Pon gru 27, 2004 17:12
Już jest po wszystkim...
Oddali mi go całego we krwi, z tymi wszystkimi igłami, w worku na śmieci...
Odkąd zobaczyłam pierwsze objawy, wydawało mi się, że robię wszystko, żeby mu pomóc... Weci podawali mu tonę wszystkiego, był tak pokłuty, że płyny z kroplówki już mu spod skóry innymi dziurkami wypływały. W dzień wigilii byliśmy na kroplówce i zastrzykach. Wydawało się, że odzyskał wigor... Weterynarz powiedział, że to powinno postawić go na nogi...Rzeczywiście, zaczął bardziej przytomnie patrzeć, podszedł nawet do drapaka, który dostał pod choinkę... Przestał wymiotować.
Wigilia była w piątek- my mieliśmy być z nim na wizycie w niedzielę rano.
Już mi się mieszają te dni, bo od pierwszego posta nie spałam ani minuty- leżałam całymi godzinami z Dzidkiem na podłodze, opowiadałam mu różne głupotki...
W sobotę okolo 23.00 nagle zaczęło się coś dziać. Dzidek dostał potwornych torsji, zauważyłam, że zmienił się kolor wymiotów, był brązowawy (kicio nic nie jadł). Każdy dureń by zgadł, że to krew, więc kazałam TŻ się ubierać i szybko do weta.
Pojechaliśmy do Molickiego- tam koleś wsadził Dzidka do jakiegoś inkubatora, powbijał mu te wszystkie igły, przyniósł butlę z tlenem- trzymałam mu na pyszczku maskę, potem co chwilę coś mu podawał do żyły... nie mam przy sobie książeczki...
Około wpół do pierwszej wet zaczął nas stamtąd wyrzucać. Prosiłam, żeby pozwolił mi zostać, ale z irytacją stwierdził, że nie ma tam łóżka moich rozmiarów i jeśli kot ma się wylizać, to na pewno nie przy dźwiękach mojego chlipania. Sk......n.
Normalnie mnie wywalił za drzwi, obiecując, że mogę w każdej chwili dzwonić.
Dzwoniłam pół godziny po powrocie do domu, potem co 10 min- nie odebrał ani razu. Po czwartej zadzwoniłam z komórki- zaspanym, totalnie nieprzytomnym głosem powiedział mi, że "raczej jest pesymistą" i nie ma mowy, żebym tam przyjeżdżała, bo tylko przeszkadzam... Zresztą mój TŻ wyszedł sobie na piwo do znajomych (!!!!), więc nie miałam jak pojechać...
Potem już nie dało się więcej dodzwonić... O 10 rano w niedzielę wreszcie odebrał- żaląc się, jak to się namęczył i jak to musimy mu wynagrodzić za opiekę....
Powiedział, że kotek umarł o szóstej rano.
Zostawiłam go samego
Nie zasługuję na takiego kota, jakim był Dzidek...zresztą na żadnego. Ryśka mogła dać go komuś mądrzejszemu
Muszka & Miszka