W piątek na działce ugryzł mnie kot , którego dokarmiam od kilku miesięcy.
Kot kiedy zawitał po raz pierwszy na moją działkę był kompletnym dzikusem , syczącym z rozdziawiona paszczą tak , że można by się przestraszyć

Po pewnym czasie uznał , że miło jest w moim towarzystwie , zwłaszcza że pełna micha jest do woli więc nagle eksplodował miłością kocią - mizianki , mruczenienie niczym traktor na najwyższych obrotach i ugniatanie( to ostatnie nie bardzo akceptowane przeze mnie bo wystawiał pazury)
W piątek kiedy przyjechałam na działkę po kilku dniach nieobecności jak zawsze mnie przywitał , wianuszki dookoła nóg i mruczenie.Dostał jedzenie puszkę i suche .Wszystko zjadł bez namysłu , a ja tymczasem zabezpieczałam agrowłókniną rośliny przed zimą.
Eryk bo tak tak ma na imię kocisko jak zwykle towarzyszył mi przy wszystkich czynnościach miziając się o mnie i moje ręce lekko przeszkadzając mi ale skoro mnie nie było kilka dni to uznałam ,że spragniony głasków tak się mizia i go nie odganiałam. W pewnym momencie sięgnęłam po sekator leżący na ziemi tuż za kotem i wtedy właśnie w jednej sekundzie Eryk dopadł mojej dłoni wbijając z całej siły zęby i pazury.
Wrzasnęłam i odskoczył, a z jednej ranki zaczęła lecieć krew.Bolało okropnie , zlałam rankę wodą utlenioną zawinęłam opatrunkiem z gazy i pojechałam na pogotowie. Dostałam zastrzyk przeciwtężcowy , nowy opatrunek .Lekarz powiedział , że kot się pewnie przestraszył i tak zareagował ale powiedział też żeby z tego powodu nie zaprzestać dokarmiać kota zwłaszcza że zima itd.
Dzisiaj nad ranem dłoń zaczęła boleć i lekko napuchła.Pojechałam ponownie na pogotowie aby upewnić się czy nie ma się czym martwić.
Lekarz ( dziś inny miał dyżur) wyśmiał mnie , że z takim czymś w ogóle zawracam głowę .Pielęgniarka zrobiła nowy opatrunek pouczając mnie , że normalną rzeczą jest że ręka puchnie i ma prawo puchnąć i boleć do 10 dni i to jest tak logiczne , że powinnam sama o tym wiedzieć. Ale też postraszyła mnie , że ponieważ to było pogryzienie przez dzikiego kota to jest duże prawdopodobieństwo , że kot był wściekły i powinno się go złapać na przebadanie , a jak nie to teraz mogę drżeć czy nie zaraził mnie wścieklizną. Lekarz do tych wywodów się nie przyłączył i właściwie to nie wiem co teraz zrobić.
Jestem prawie pewna , że kot jest zdrowy bo nie zachowywał się inaczej niż zwykle i już wcześniej kiedy coś zbierałam z ziemi np.jabłka to próbował atakować ale kiedy podawałam mu jedzenie na miseczki to zawsze byłam pewna , że mnie nie udrapie.
Z drugiej strony wiem , że złapanie Eryka na obserwację to wyrok dla niego bo to dziki kot i w klatce będzie szalał , ślinił się i w końcu ze stresu umrze. Nie chcę aby tak marnie skończył , na działkach żyje od kilku lat , dokarmiany przez kilkoro działkowiczów ale i sam doskonale sobie daje radę bo nornic u nas dostatek.
W sumie to żaden z lekarzy nic nie mówił ani o wściekliźnie ani o zastrzykach więc może niepotrzebnie się martwię
