Tak,to ta która błąkała się po podwórku sąsiedniego osiedla,na którym dokarmiam bezdomniaki w piwnicy.Nie widziałam jej wcześniej. Aż pewnego dnia usłyszałam walkę kotów.Podniosłam głowę i zobaczyłam pingwina. Myśłałam ,że to znajomy kastrat dzik. Ale obok był drugi . Zdębiałam

Dwóch pingwinów tam nie było. Dałam jeść i oddaliłam się.Zjadła łapczywie. Dołozyłam,zakićkałam.Nie uciekała ,dała się pogłaskać

Wiedziałam,że wobec tego mam problem. Nie mogę tak zostawić kota.Ewidentnie domowego jak się za chwilę okazało.
Ponoć była tam 2 tygodnie. Biegała i łasiła się do wszystkich,do babć siedzących na ławkach przed blokiem.Do każdego. NIKT jej nie pomógł,nikt nie przygarnął,choćby na czas szukania domu. Ogłoszeń o zaginięciu nie było. Zrobiłam wywiad czy ktoś nie ma takiej kotki wychodzącej.Oczywiście chipa nie miała,wysterylizowana nie była. Pobiegłam po transporter. Weszła prawie sama,chętnie.I po drodze do lecznicy w nim zasnęła spokojnie.Chyba wiedziała,że już jest bezpieczna,że pomoc,o którą prosiła łasząc się do nóg przechodniów w końcu nadeszła.
Obiecywałam przez ten miesiąc więzienia w mojej lazience,okresowo na przedpokoju i balkonie-że w nagrodę ,jeśłi to wszystko jeszcze ciut zniesie- znajde jej cudowny domek.
Mam nadzieję,że taki znalazłam.
I że słowa dotrzymałam.
To taka dobra kotenia.
W tej historii jest coś magicznego.Koteczka pingwinka była wywalona na podwórko na początku czerwca.Wtedy ,gdy Pani z jej przyszłego domku odchodziła jej białaczkowa koteczka. Okazało się,że minie jeszcze miesiąc i Pani ją odnajdzie w ogłoszeniach Arcany o innej kotce. Trochę skomplikowane,ale...
Może były sobie przeznaczone? Wszak nie ma przecież przypadków w życiu
