Jest dokładnie tak, jak pisaliście, że będzie: to jeszcze nie przyjaźń, ale koleżeństwo jak najbardziej. Zarówno Gustawek, jak Orbis są z lekka zestresowani, ale zaczynają się razem bawić. Na początek szalone gonitwy, potem wyścigi za światełkiem laserka, wspinaczka do góry po drapaku, no i zapasy...Orbisek przestał wrzeszczeć. Jak Gustawek na niego naskoczy, to leży i cierpliwie czeka, aż większy przestanie go żuć. A potem wyskakuje i w berka...Mały skorzystał ze wspólnej kuwety, urobek wzorcowy, więc chyba surowe mięsko mu służy

. Wszystko idzie ku dobremu, więc się cieszę. Kocury jak marzenie: każdy inny i każdy piękny. Bardzo się od siebie różnią. Gustawek jest bardziej puchaty, ma sierść dłuższą i miękką, jak królik. To kicurek, który był największy w miocie - taki bysio miękki i słodki. Biega, jak wiewióra, tylko się na nim ten puch kołysze. Jego futro pachnie znajomo moim ukochanym kotem. Orbisek jest bardziej miziasty, tak się wtula, jakby miał zamiar wniknąć w człowieka. Ma sierść krótszą i bardziej szorstką. Ma cieńszy ogonek (podobno niedługo też się wypuszy) i oczy jasno niebieskie. No jest znacznie mniejszy, nabity i twardszy - zupełnie nie wygląda na swoje 2 kilogramy. Poznajemy się z Orbiskiem, uczymy się siebie kochać. Nie mogę za bardzo wyłącznie nim się zajmować, bo nie chcę prowokować Gustawkowej zazdrości i ściągać na Orbisa groźby poważniejszego lania. Czekam cierpliwie, kiedy Orbisowe futro zacznie mi pachnieć moim ukochanym kotem...Jeszcze pewnie z dzień, dwa. Zdaje się, że nie tylko Gustawek potrzebował czasu.