Serdecznie witam w lesie.

Moja osiedlowa wspolkarmicielka poprosila o pomoc dla jednego z naszych osiedlowych kotow. Rozne sa, rudego mozna glaskac, czarna nielapalna latami, szylka ostrozna. Bure i chore - bylam przekonana, ze to "moja" od dawna wysterylizowana koteczka. Dzisiaj po kilku dniach udalo mi sie zastac w budkach i nawet bez problemu zgarnac do transportera.
Okropne rany na glowie, katar, zaglucone stworzenie - pomoc weta byla potrzebna.
Coz, Ciocia Wetka golymi rekami obmacala, osluchala, zakroplila uszy, zrobila zastrzyki i nawet zmierzyla temperature. Przy tej ostatniej czynnosci ujawnily sie jajka...
Mam wiec w klatce w garazu smierdziela na leczeniu. Skunks jeden... Ciekawe czy w trakcie leczenia zacznie dziczyc czy da sie oporzadzac?
Ciocia Wetka dala mu pieknie: Barbarossa...

Choc wyglada raczej plebejsko.
