Niestety, kotki nie będą siedzieć w jednym miejscu, i owszem - będą przełaziły przez drogę w tę i z powrotem
Bo tu jedzonko, ówdzie trochę cienia, a jeszcze gdzie indziej nie pada na głowę w nocy... Ot, los bezdomniaka
Oczekiwana klatka ma przybyć dopiero w poniedziałek
Tymczasem wczoraj udało mi się zdobyć małą klatkę króliczą (75x45), lekko sfatygowaną, ale szczelną.
Pomyślałam, że się przyda jako rezerwa czy coś.
Nie wiedziałam tylko, że tak szybko...
Rano zadzwoniła karmicielka, że wszystkie kotki gdzieś sobie już od misek poszły oczywiście,
ale szary (najmniejszy, ciągnący jeszcze mamę od czasu do czasu) został i "chyba coś mu jest", tzn. coś ma z tyłu wypukłego czerwonego

Zwolniłam się z pracy, popędziłam po transporter, i w te krzaczki... Maluszek przycupnięty był pod jednym z nich.
Pomyślałam naiwnie, że skoro chory, mały i spokojny, to go zgarnę... No, jak on spitalał!

Wezwałam na pomoc kolegę z pracy, który go w końcu nakrył podbierakiem (pożyczonym ze sklepu zoo),
tylko dlatego, że mały gupek wpadł do klatki schodowej.
Osiedlowe widowisko trwało chyba z kwadrans

.
U weta okazało się, że mały jest totalnie zatkany kałem, który nie może przejść przez odbyt
Biedactwo jadło, co mu tam w pyszczek wpadło, a że jeszcze malutkie
Za ok. dwie godziny go odbiorę i trafi do małej "na wszelki wypadek" klateczki...
Mam nadzieję, że będzie dobrze...