Pewna, że to kocur, trochę odetchnęłam, zawsze jak na pierwszy raz łatwiej. Jakoś udało mi się go umieścić w dużej klatce. Widać było, że coś ma z oczkiem, ale nie wyglądało to źle.
Rano sam przeskoczył do transporterka.
Gdy pani weterynarz zadzwoniła, że mogę odebrać KOTKĘ, to przyznam, że się zdziwiłam.
Niestety okazało się, że kotka jest poważnie chora. Ma problemy z oddychaniem, szmery w płucach, najprawdopodobniej powikłania po kocim katarze.
Mam przyjść z nią jutro na zastrzyk. Potem podawać sama. Nie potrafiłam się przełamać do kłucia mojego kota, a co dopiero dzikusa. Kotka syczy, nie pozwoliła mi obejrzeć rany, a co dopiero zrobić jej zastrzyk. Nie wyobrażam sobie tego.
Ze stresu nie dopytałam nawet jakie szwy ma założone, czy założyć jej kaftanik. Odebrałam ją na tyle wybudzoną, że nie dam jej rady założyć kaftanika. Pewna byłam na 99% że to kocur, to nie zadbałam o ten kaftanik. Modlę się teraz, żeby nic nie rozlizała
