Kot jest na razie u mnie.
Całe szczęście, że się nim zajęłam, bo jest bardzo chory
Od trzech dni

nie jadł, nie pił, wymiotował. Opiekunka przyznała się, ze dostał trochę surowego

jajka...
Wizyta u weta trwała 2,5 godziny. Kocio odwodniony dostał dwie kroplówki, antybiotyk profilaktycznie na ewentualna salmonellę, z trudem pobrano sioosioo (przez cewnik) i odrobinę krwi...
Czekam na telefon, bo dzis jeszcze mają być wyniki o ile pobranego materiału wystarczy.
Biudlek sfajdal się w domu na rzadko i puścił jednego pawika, i po tej kupce podejrzewam jednak salmonellę.
Daję mu po odrobince specjalnej odzywki dla rekonwalescentów, strzykawką prosto do pysia. Siedzi sobie teraz w łazience z głową zwieszoną nad miską z wodą i nawet troszkę popija. Widać ze jest bardzo chory.
Moje diabły z daleka oglądaja przybysza i kocica nawet fuczy, ale nie probują się z nim bić. A mój TŻ okazał się troskliwą pielęgniarką i pomaga mi trzymać kocisza przy karmieniu. Trzymajcie kciuki za lepsze jutro.
Mam do siebie pretencje, że tak późno się nim zajęłam
