» Nie wrz 09, 2012 21:25
Re: jak pomóc kotkowi po urazie tzw. "syndrom uchylonego okn
Kotek pochowany a ja jakoś nie mam odwagi myślec o tym aby sprawic sobie nowego kotka, cały czas myśle o Tofiku... Agulas74, tak masz trochę racji ale ja jak żył Tofik nie interesowałam się żadnym forum o kotkach ani nic nie czytałam. po prostu był sobie kotek, nocą spal w domu a w ciągu dnia sobie wychodził, dostawał pic, jesc, czasem go poglaskałam, czasem z moim synkiem się z nim bawilismy, bo chyba jak większosc kotów lubial biegac za piłeczką itp. Dopiero po wypadku i po wizycie u weterynarza, gdzie dowiedziałam się, że koty tak lubią sie zawiesic i kiedys udało mu sie odratowac takiego kociaka pomyslalam, ze może poszukam czegos na forum. Teraz kociaka nie ma a ja czytam niektóre historie. Utkwiła mi taka jedna, która znajduje się w tym "Kocim ABC", odnosnie znalezionego kotka w agonalnym stanie z licznymi guzami i czytając te wpisy tam, gdzie wszycy naskoczyli na kobietę która zaopiekowala się tym kociakiem, troche się zaczełam zastanawiac, bo majac na uwadze swoje doswiadczenie, skłaniam się trochę bronic ta kobiete, niejaką panią Dorote, która najpierw pisala, że kot wraca do zdrowia, a potem kot nagle odszedl. A to dlatego, że w moim przypadku pierwszy dzień po wypadku kot wygladał tragicznie i nie dowierzałam weterynarzowi kiedy powiedział, dajmy mu szansę bo może wyjdzie z tego, sceptycznie podeszłam do tego, choc w głebi zaczęłam miec nadzieje. kolejnie dwa dni była poprawa, która mnie samą napełniła już bardzo dużą nadzieją, kotek niemal prawie siedział (oczywiscie nie pozwalałm mu na to i jak tylko wstawał, starałam sie nakłonic go do lezenia) i nagle po tych dwóch obiecujących dniach kotek nagle odszedł, tak po prostu, nad ranem kiedy wstaliśmy, jakby czekał na nas, wydał ostatnie dwa oddechy i znieruchomiał. Sam weterynarz był zdziwony, bo sam zauważał poprawę. Kotek dostawał wszystkie potrzebne zastrzyki, w tym równierz na wewnętrzne obrazenia, wydawało się, ze dochodzi do siebie, więc co się stało? Widocznie tak miało byc, tak w przypadku mojego kotka jak i tamtej kotki. Ja nie obwiniam siebie, że nie zrobiłam nic aby mu pomóc, ale nie mogę życ z myslą że dopuściłam do tak glupiego wypadku i tu niewątpliwie jest cała moja wina. I tak samo nie rozumiem jak mozna na kogoś naskakiwac jak we wspomnianym wątku, jeśli nikt nie wiedział od kiedy kotek miał guzy, byc może kotek długo borykal się z tymi guzami a podanie leków tylko na chwile dodało mu sił, tak jak Tofikowi, dlatego jedynie apeluje, - ostroznie z osądami, bo uwazam że moze mamy wpływ na to aby coś poprawic ... naprawic... ale nie mamy wpływu aby zmienic to co ma byc....Poza tym niemoralne jest stawiac koty (jakie by one cudowne nie były) ponad własne dzieci ( a tam się tez taki epizod pojawił). Tyle moch odczuc, musiałabym cały czas poswięcic na cztanie, a jest tu sporo do cztania:)