Uparty kot... pomożecie? - walka o nie wskakiwanie na blaty.

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Pon maja 14, 2012 20:38 Re: Uparty kot... pomożecie? - walka o nie wskakiwanie na bl

To ja mam jakieś super szczęście,albo umiem tresować koty :ryk: :ryk:
Przez mój dom przewinęło się już dużo kotów-w różnym wieku plus oczywiście stali mieszkańcy i choć kuchnie mam nie zamykaną,żaden kot nigdy przy mnie nie chodził ani po kuchni ani po blatach. A jak jest jak nie ma nie w domu?
Misiek do kuchni też nie zagląda-skąd wiem?Po pierwsze sypie się jak mało który kot a w kuchni ani jednego włoska-to żarłok i zjeść potrafi z podłogi wszystko-z kuchni nigdy z blatu nic nie zniknęło/nie zostało nadgryzione czy co tam,ba kuchnia łączy się z korytarzem a tam zawsze stoją miski-raz wychodząc do pracy postawiłam miskę nie na podłodze korytarzowej tylko kuchennej 5 cm dalej,biedak cały dzień nic nie zjadł :roll: płakał pod drzwiami-wiem z relacji sąsiadki-a na miskę rzucił się dopiero jak przyszłam i przesunęłam ją te 5 cm w prawo :roll:

KOTEK1988

 
Posty: 3219
Od: Sob mar 01, 2008 15:30
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pon maja 14, 2012 20:53 Re: Uparty kot... pomożecie? - walka o nie wskakiwanie na bl

Psiarom trudniej zaakceptować koci upór ;) Wiem, też byłam :twisted:
Jedyne, co przychodzi mi do głowy to wysmarować blaty czymś lepkim ale nie szkodliwym (może miód?) - koty nie lubią lepkiego. Jak raz, drugi wskoczą na to to może im się odechce? Ale nie ma gwarancji..... :twisted:
Obrazek Obrazek

shira3

 
Posty: 25005
Od: Śro mar 11, 2009 21:51
Lokalizacja: zachodniopomorskie

Post » Pon maja 14, 2012 20:57 Re: Uparty kot... pomożecie? - walka o nie wskakiwanie na bl

O kulturze zachowania się przy stole :twisted: :twisted: :twisted:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

mavi

 
Posty: 2244
Od: Czw sie 26, 2010 18:45

Post » Pon maja 14, 2012 21:21 Re: Uparty kot... pomożecie? - walka o nie wskakiwanie na bl

Ale śliczne futra...Jak tu takim czegokolwiek zabronić? Moim też ciągle powtarzam,że dobrze wychowane koty po stole nie chodzą.I nic to nie daje.Po blatach kuchennych łażą rzadko.Grubej nie bardzo idzie wskakiwanie na dość wysoki blat,a mała jest jakaś przypodłogowa...Wysoko nie wskakuje.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

kocurzyca41

 
Posty: 15548
Od: Pon gru 07, 2009 22:34
Lokalizacja: Warszawa

Post » Pon maja 14, 2012 21:28 Re: Uparty kot... pomożecie? - walka o nie wskakiwanie na bl

Zastanów sę co piszesz: koty są dla Ciebie ,czy Ty dla kotów?! :mrgreen:

Więc: jeśli Jego-Kocia-Mość ma pragnienie wleźć na stół a nie jest to dla Jego-Kociej-Wysokości niebezpieczne to MA WLEŹĆ!!!A Ty powinnaś co najwyżej pozachwycać się ,że zrobił to DOSKONALE.
Moja rada- jak wlezą zamknąć oczy.

Kocie włosy z blatu smakują doskonale! :mrgreen:

kotkins

 
Posty: 8403
Od: Pt mar 25, 2011 22:39
Lokalizacja: Poznań

Post » Pon maja 14, 2012 21:41 Re: Uparty kot... pomożecie? - walka o nie wskakiwanie na bl

To jeszcze w temacie zachowania się przy stole..
tak moje kociaste jadają posiłki..


Obrazek

fotka baardzo wiekowa, bo jeszcze z Suffką, która już dawno za TM.. ale kocie zwyczaje trwają nadal..
jak koty jedzą, to stól jest ich.. a jak ja - to mój.. :twisted:
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Pon maja 14, 2012 21:47 Re: Uparty kot... pomożecie? - walka o nie wskakiwanie na bl

aamms pisze: jak koty jedzą, to stól jest ich.. a jak ja - to mój.. :twisted:
:ryk:

Ciekawe, czy Sib dała się już przekonać...

mavi

 
Posty: 2244
Od: Czw sie 26, 2010 18:45

Post » Pon maja 14, 2012 21:55 Re: Uparty kot... pomożecie? - walka o nie wskakiwanie na bl

Aams a ile tam jest sztuk?Mnie wyszlo,że cztery plus jeden nadprogramowy ogon:)


Jak ja bym chciała mieć tyle persow...dwa to za mało...stanowczo....

kotkins

 
Posty: 8403
Od: Pt mar 25, 2011 22:39
Lokalizacja: Poznań

Post » Pon maja 14, 2012 22:04 Re: Uparty kot... pomożecie? - walka o nie wskakiwanie na bl

kotkins pisze:Aams a ile tam jest sztuk?Mnie wyszlo,że cztery plus jeden nadprogramowy ogon:)


Jak ja bym chciała mieć tyle persow...dwa to za mało...stanowczo....


Na fotce cztery 'persy' i jedenpuchatyinaczej.. :twisted:
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Pon maja 14, 2012 22:11 Re: Uparty kot... pomożecie? - walka o nie wskakiwanie na bl

Opowieść światlego czlowieka :D
"Wakacje z Kasjopeją
Ks. Stanisław Musiał:
To było zawalenie się mojej dotychczasowej piramidalnej konstrukcji świata z człowiekiem na szczycie. Każde stworzenie ma życie od Boga i nie jest skazane na zależności pańszczyźniane od innych. Próbował nas uczyć tego już św. Franciszek. Chrześcijaństwo w XXI wieku będzie musiało zmienić swój stosunek do zwierząt (zmienią się przez to także nasze kulinarne przyzwyczajenia).
Tekst ukazał się w "TP" nr 40/01.


„Nie wiem, czy Ojciec będzie zadowolony, ale w tym roku nie będzie Ojciec na plebanii sam” - powiedziała do mnie sekretarka przy parafii św. Mikołaja w Monachium, witając mnie biurze parafialnym na parterze plebanii. Podobnie jak zeszłego lata miałem tutaj zastępować proboszcza. Rzeczywiście, u szczytu schodów prowadzących na I piętro, gdzie miałem zamieszkać, przywitało mnie dwoje iskrzących się czarnych oczu.

„To Kasjopeja.” - powiedziała sekretarka. Kasjopeję otrzymał proboszcz przed paru dniami, tuż przed swym wyjazdem na wakacje, od pewnego niepełnosprawnego chłopca, który go prosił, żeby się nią zaopiekował i jej się nie wyzbywał. Kotka, zdaniem sekretarki, mogła mieć co najwyżej dwa miesiące. "Jest piękna - powiedziała zostawiając mnie samego na piętrze - i będzie miał Ojciec z niej dużo radości."

KRÓLEWSKIE POCHODZENIE

Gdy zobaczyłam Kasjopeję później w całej krasie, musiałem oczywiście zgodzić się z opinią sekretarki: miała wielkie czarne oczy, białe futerko z wydłużoną, wielobarwną "plamą" na grzbiecie i czarne ,,buciki", półcholewki. Dorosłym osobom, które podziwiały jej urodę, tłumaczyłem, że jest z arystokratycznego rodu i że jej przodkowie wywodzili się z Egiptu, z dworu któregoś z faraonów. Jako dowód na jej "błękitną krew" podawałem niezwykle dostojny chód, wykwintne maniery, zwłaszcza przy spożywaniu posiłków, i czarną plamkę nad lewym okiem. Niektóre osoby dawały wiarę moim teoriom i podziwiały zarówno Kasjopeję, jak i moją wiedzę o kotach. Jak mało o nich jednak wiedziałem, przekonałem się już w pierwszym dniu mego przebywania z Kasjopeją pod jednym dachem. Kasjopeja uświadomiła mi, że nie jest zabawką. Była to lekcja bolesna. Jej ślady nosiłem długo na moich rękach, a także i na twarzy.

Zrozumiałem, że muszę uszanować jej godność, a przede wszystkim wolność. Powziąłem zatem solenne postanowienie, że odtąd wszelka inicjatywa do wspólnej zabawy musi wyjść od Kasjopei.

Na pierwszy krok z jej strony musiałem poczekać aż do następnego dnia i był on dla mnie prawdziwym zaskoczeniem. Siedziałem przy biurku i coś pisałem. Nagle Kasjopeja wskoczyła na stół, a ze stołu na moje lewe ramię i tam usadowiła się wygodnie, niczym na siodle. Przez dłuższą chwilę przypatrywała się mojej prawej ręce. Kasjopeję oczywiście intrygowało wszystko, co było w ruchu. Tym razem obiektem jej zainteresowania był mój długopis. W pewnej chwili jednym susem skoczyła na mą rękę, wyrwała mi z palców długopis i zaczęła się nim bawić. Nie przeszkadzałem jej w tej zabawie. Chciałem, żeby się przekonała, że mój długopis nie jest myszą (choć zaraz przyszło mi do głowy, czy aby Kasjopeja w ogóle widziała w życiu mysz). Widocznie moja taktyka zadziałała, bo nigdy już potem Kasjopeja nie wyrwała mi długopisu czy pióra z ręki.

ZE WSPÓLNEJ MISKI

Lubiła siedzieć na moim biurku, gdy przy nim pracowałem. Tak samo lubiła siedzieć na stole w kuchni, gdy spożywałem przy nim posiłki. Pozwalałem jej na to wbrew wszelkim zasadom higieny. Mówiłem sobie: Miłość jest silniejsza od wszelkich zarazków. Czasem nasz wzrok się spotykał. Miała niekiedy bardzo przenikliwe oczy. Potrafiliśmy patrzeć sobie w źrenice nawet przez kilka minut. Mówiłem jej wtedy o cierpieniu i prześladowaniach, jakim był poddany jej gatunek, zwłaszcza w średniowieczu, kiedy to urządzano kotom nawet procesy (czarny kot uchodził za wcielenie szatana). Domyślałem się, dlaczego Kasjopeja lubiła siedzieć na moim biurku, czy też na stole w kuchni w mojej obecności. Będąc na wysokości moich oczu czuła się moją pełnoprawną partnerką, jak równa z równym.

Pod koniec mego pobytu na plebanii zdobyłem się nawet na gest bardzo braterski wobec Kasjopei. Powiedziałem jej: "Kasjopejo, Ty jesteś arystokratką, potomkiem kotów »dworzan« z pałacu faraonów, a może nawet jesteś z kotów świątynnych, ja zaś jestem potomkiem chłopów z Łososiny. Moi przodkowie jedli posiłki całą rodziną ze wspólnej misy. Niech teraz tak będzie i z nami". Wziąłem głęboki talerz, nasypałem do niego müsli crunchy, wlałem trochę mleka o temperaturze pokojowej i powiedziałem do Kasjopei: "Smacznego!". Kasjopeja nie odrzuciła mego zaproszenia. Jedliśmy w milczeniu. Ona z jednej strony talerza - z wielką gracją, a ja z drugiej - na pewno z mniejszą gracją, co mnie zawstydzało.

Znaczną część dnia Kasjopeja spędzała z sekretarką na parterze, w pomieszczeniach biura parafialnego. Wszystkie osoby, które do kancelarii przychodziły, podziwiały Kasjopeję. Jedna z matek przyprowadzała nawet codziennie swą córeczkę, by mogła się z Kasjopeją pobawić. Nawet te osoby, które miały u siebie młode koty, przyznawały lojalnie, że Kasjopeja jest nadzwyczajna. Nic dziwnego, że Kasjopeja otrzymywała wiele prezentów, głównie zabawek: turlające się beczułeczki, dzwonki na tasiemkach, świecidełka. Rzadko jednak bawiła się tymi wyszukanymi sztucznościami. Wolała swój celofanowy, kolorowy, szeleszczący papierek z cukierka, rzucony najlepiej pod krzesło.

Kasjopeję interesowały jednak nie tylko niewinne, papierkowe zabawy. Przepadała za męską, wręcz brutalną walką. Wystarczyło tylko, że usiadłem na kanapie, długim, staroświeckim meblu w mym pokoju. Siadałem zawsze nie na środku, tylko na którymś z końców kanapy. Na drugim końcu "okopywała" się wtedy Kasjopeja. Czaiła się, podkładała prawą łapkę pod siebie, mierzyła wzrokiem odległość dzielącą ją ode mnie i zawsze nieoczekiwanie ruszała do ataku, rzucając się na mnie wszystkimi czterema szeroko rozczapierzonymi łapkami. Był to sygnał dla mnie. Zakładałem wówczas na prawą rękę i przedramię specjalny rękaw, który sporządziła mi z grubego starego kawałka materiału pewna zacna osoba. Trzeba było widzieć, z jaką determinacją Kasjopeja walczyła z nowym "wrogiem". Szarpała rękaw pazurami wszystkich łapek i wbijała swe ząbki w materiał z całą siłą, na jaką ją było stać. Unosiłem ją wtedy, przyczepioną do rękawa, wysoko w powietrze, a nawet nią lekko wymachiwałem. Gdy mój rękaw wracał do punktu wyjścia, czyli na kanapę, Kasjopeja uciekała, by za kilka sekund ponowić atak. I tak w kółko więcej niż pół godziny. Po takiej walce Kasjopeja padała jak martwa ze zmęczenia. Gdzie? Oczywiście na moje kolana i trudno mi ją było wtedy stamtąd usunąć.

CZUŁOŚCI

Na noc zostawiałem wszystkie drzwi do pomieszczeń na piętrze otwarte. Otwierałem także okno w pokoju, w którym spałem, wychodzące na dach zakrystii. Kasjopeja lubiła spędzać wczesne godziny nocne na tym właśnie dachu. Potrafiła siedzieć na nim nieruchomo godzinami i wsłuchiwać się w nocne tętno życia wielkiego miasta. Często widziałem ją wpatrzoną w niebo. Widocznie ekscytowało ją migotanie gwiazd.

Zwykle koło północy wracała z dachu do pokoju i kładła się przy moich stopach na łóżku. O świcie zmieniała legowisko. Cichutko, na końcach paluszków "przemierzała" mnie wzdłuż, aż ku głowie. Kładła się na mej poduszce, blisko mej twarzy, pyszczkiem ku mnie, tak iż czułem jej oddech. Mruczała przy tym swoje "pacierze" (tak mówiło się u nas w domu o kocie, który spał przy piecu w kuchni i chrapał). Zresztą po pewnym czasie owo mruczenie "pacierzy" ustawało i Kasjopeja oddychała bezszelestnie. Niekiedy budziła się i głaskała mnie łapką po twarzy. Robiła to z taką niezwykłą delikatnością, iż nie wierzę już teraz Arystotelesowi, wychwalającemu ludzką rękę jako najsubtelniejsze i najsprawniejsze "narzędzie".

Przestrzegałbym jednak dorosłych, żeby nie zezwalali dzieciom na branie kotów do poduszki, czy w ogóle w pobliże oczu. Mogłoby się bowiem zdarzyć, że kot biorąc w "dobrej wierze” oko za poruszające się zwierzątko mógłby je dziabnąć łapką, a co nie daj Boże - jeszcze ostrymi pazurkami.

Takie czułości oczywiście nie mogły pozostać nieodwzajemnione. Sięgnąłem po wypróbowany wzorzec, policzki. Nie broniła się. Gdy ją wypuszczałem z uścisku, zeskakiwała na podłogę, szła na korytarz i tam robiła swą poranną toaletę. Po czym spożywała śniadanie. Moje pocałunki Kasjopei były moim największym numerem, którym bawiłem swoich gości. Brałem główkę Kasjopei w ręce i "okładałem" jej policzki pocałunkami. Bardzo to lubiła. Nie wykazywała najmniejszego zniecierpliwienia. Im bardziej przy tym cmokałem, tym bardziej wydawała się być ukontentowana.

PRZYJACIEL ZWIERZĄT

Nie obyło się jednak bez dramatów. Wspomnę tylko o trzech. Pewnego razu, zupełnie niechcący, trochę z winy samej Kasjopei nadepnąłem mocno na jej łapkę. Wydała tak przeraźliwy pisk, że nigdy tego dźwięku nie zapomnę. Wziąłem ją natychmiast na ręce i okazałem jej tyle współczucia i miłości, na ile mnie tylko było stać. Po pięciu minutach zaczęła znowu biegać po pokoju, a ja byłem cały szczęśliwy, że moim nadepnięciem nie połamałem jej kosteczek w łapce.

Innym razem poszedłem po coś do piwnicy. Nie zauważyłem, że Kasjopeja weszła po kryjomu za mną (oczywiście w piwnicy schowała się przede mną; lubiła robić takie numery). Po wyjściu z piwnicy poszedłem do mojego drugiego kościoła, by odprawić Mszę św. Wróciłem do domu późnym wieczorem, po trzech godzinach nieobecności. Gdy tylko otworzyłem drzwi wejściowe, usłyszałem przeraźliwe miauczenie. Dochodziło z piwnicy. Skulona w kłębek siedziała przy zamkniętych drzwiach i "płakała". Od razu wziąłem ją na ręce. Tego wieczoru nie chciała nic jeść ani się bawić. Chciała być tylko cały czas przytulona do mnie. Miałem kłopot z tym, by się umyć i rozebrać przed spaniem. Jak tylko chciałem ją odłożyć, choćby na moje łóżko, od razu zaczynała głośno miauczeć. Nie kryję, że to przeżycie było dla mnie najmocniejsze i najbardziej wzruszające z całego okresu mych wakacji z Kasjopeją.

Trzeci dramat był zupełnie innej natury. Pewnego wieczoru przyszli do mnie moi przyjaciele z sąsiedniej parafii (którą także musiałem obsługiwać), Polacy, z ich psem Aską, potężnym stworzeniem, ale łagodniejszym niż najbardziej łagodny baranek. Ciekawi byliśmy, jak Kasjopeja zareaguje na psa, jako że w swoim życiu- zapewniano mnie -nie miała jeszcze okazji zetknąć się z żadnym przedstawicielem tego gatunku. Trzymałem Kasjopeję w rękach, gdy owi państwo wchodzili po schodach trzymając na smyczy psa. Gdy Kasjopeja zobaczyła Askę, wydała z siebie groźny pisk, wyrwała się z moich rąk i zaszyła się w moim pokoju. Trzeba było widzieć strach w jej oczach. Po odejściu moich przyjaciół, Kasjopeja wyszła z kryjówki, przegięta w pałąk, z najeżoną sierścią. Obwąchiwała pół nocy ślady po psie, fukając i prychając przy tym przez cały czas.
Pomyślałem sobie wtedy pozytywnie o naszym ludzkim gatunku. Nie jest z nami aż tak źle. Nie jawimy się kociej rasie tak groźnie i przerażająco jak przedstawiciele psiego gatunku. Zatem człowiek może być przyjacielem zwierząt. Tego "oczekują" od niego zwierzęta.

Pożegnanie z Kasjopeją nie mogło odbyć się bardziej prozaicznie. Zastępczyni sekretarki wypuściła ją do ogródka. Poszedłem więc do Kasjopei, ale ona nawet na mnie nie spojrzała. Zajęta była "zabawą" z konikiem polnym. Prawdę mówiąc, wołałbym jej nie zastać w takiej sytuacji, tak sobie w pierwszej chwili pomyślałem. Potem zmieniłem zdanie. To dobrze, powiedziałem sobie, że nie zrobiłem z Kasjopei "człowieka" i że nie przeszkodziłem jej pozostać sobą, czyli kotem. Po powrocie do kraju zadzwoniłem do Monachium, żeby się dowiedzieć, co dzieje się z Kasjopeją. Zastępczyni sekretarki powiedziała mi, że przez cały następny dzień, po moim wyjeździe, Kasjopeja była smutna. "Nic dziwnego- dodała - nikt nie okazał jej tyle serca, co Ojciec. Żadnej duszy u nas Ojciec nie poświęcił tyle czasu, co Kasjopei". To ostatnie zdanie mnie zastanowiło. Nie wdając się w dyskusję odpowiedziałem: "To prawda, poświęciłem Kasjopei dużo czasu, ale Kasjopeja dała mi więcej aniżeli ja jej". Owo "więcej" to było zawalenie się mojej dotychczasowej konstrukcji piramidalnej świata: z człowiekiem na szczycie i z podporządkowanym mu stworzeniem. Tak widział rzeczywistość stworzoną św. Tomasz z Akwinu i inni teolodzy, wszyscy rzekomo w oparciu o przesłanie biblijne. Tak jednak nie jest! Każde stworzenie ma życie od Boga i nie jest skazane na zależności pańszczyźniane od innych.

Taka będzie, wydaje mi się, teologia XXI w. Chrześcijaństwo będzie musiało zmienić swój stosunek do zwierząt (zmienią się przez to także nasze kulinarne przyzwyczajenia). Tego nauczyła mnie Kasjopeja. I za to jestem jej wdzięczny."

felin

Avatar użytkownika
 
Posty: 26000
Od: Wto sty 06, 2009 0:04
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pon maja 14, 2012 22:16 Re: Uparty kot... pomożecie? - walka o nie wskakiwanie na bl

Moje koty mogą chodzić (i wylegiwać się) wszędzie, o ile w danym momencie im to nie zagraża (np. na płycie grzewczej mogą leżeć, jak jest nieużywana, nie wolno im wchodzić, jeśli coś się na niej gotuje; na blacie nie wolno im się zbliżać do deski, na której coś kroję, abym ich nie skaleczyła, itp.). Wyszłam z założenia, że jeśli zabronię im chodzić po blatach, czy stole, to i tak będą to robić, kiedy ja nie widzę :wink: Poza tym, mnie to zupełnie nie przeszkadza :oops: Kot moich rodziców sam z siebie nie chodzi po stole, czy blatach (choć nigdy nie zabraniano mu). Moi podczas naszych pobytów u rodziców wchodzą na stół i blaty, ale im to również nie przeszkadza.

Kot na stole bywa pożyteczny :wink: Na zdjęciu poniżej podgrzewa pizzę, byśmy, ja i koleżanka (forumowa), mogły cieszyć się ciepłą pizzą do ostatniego kawałka :mrgreen: Minusem jest trudność z jaką podnosi się wieczko kartonu z 7 kg ciężarem na nim :wink:

Obrazek
Baksiu ['] 17.01.2010, Ginuś ['] 14.01.2019.
Bardzo za Wami tęsknię i czekam na tę chwilę, kiedy się znów spotkamy po drugiej stronie...

anna09

Avatar użytkownika
 
Posty: 3983
Od: Pon maja 28, 2007 11:37
Lokalizacja: Kraków

Post » Pon maja 14, 2012 22:32 Re: Uparty kot... pomożecie? - walka o nie wskakiwanie na bl

u mnie na blat włażą tyko kocury sztuk 3
i potrafią siedzieć jeden na drugim jeśli tylko coś przygotowuję :twisted:
gonię dziadostwo spryskiwaczem bo:
- łapy wpychają pod nóż
- zaliczyłam dwa przypalone ogony :twisted: smród przeokropny :twisted:


7 dlugofutrzatch to pikuś :twisted:
u mnie 10 sie pałęta :twisted:
Obrazek

dalia

Avatar użytkownika
 
Posty: 17361
Od: Nie maja 09, 2004 16:08
Lokalizacja: Poznań

Post » Pon maja 14, 2012 22:34 Re: Uparty kot... pomożecie? - walka o nie wskakiwanie na bl

dalia pisze:
7 dlugofutrzatch to pikuś :twisted:
u mnie 10 sie pałęta :twisted:


:ryk: :ryk: :ryk:
dalia, ja policzyłam tylko długofutrzaste..
jak na razie pałęta się 18.. :twisted:
ale jedno długofutrzaste niedługo jedzie do swojego ds.. :1luvu:
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Pon maja 14, 2012 22:37 Re: Uparty kot... pomożecie? - walka o nie wskakiwanie na bl

Felin, co miałaś na myśli linkując ten długi tekst o porzuceniu kota?
Zawiedzeniu jego nadziei?
Odzwyczajenia od przyzwyczajeń?
Bardzo to smutne.
Obrazek

redaf

 
Posty: 15601
Od: Śro sty 25, 2006 21:32
Lokalizacja: Warszawa

Post » Pon maja 14, 2012 22:54 Re: Uparty kot... pomożecie? - walka o nie wskakiwanie na bl

redaf pisze:Felin, co miałaś na myśli linkując ten długi tekst o porzuceniu kota?
Zawiedzeniu jego nadziei?
Odzwyczajenia od przyzwyczajeń?
Bardzo to smutne.

Ojej :roll: Redaf, przeczytaj ten tekst jeszcze raz :roll:
Przecież to jest piękny tekst o kocie mieszkającym w pewnym domu i o miłości człowieka do zwierzęcia.
Dom z tym kotem - są zawsze tam gdzie byli, tylko gospodarza zmieniają co jakiś czas.
Piękny, bogaty tekst. Przynajmniej mnie bardzo ubogacił.
Przypomniało mi się dzieciństwo, kiedy co rok jeździłem do tego samego domu kolonijnego na letnie kolonie i co roku witały nas tam: ten sam kot i ten sam pies...

wojtek_z

 
Posty: 807
Od: Pt gru 31, 2010 12:08

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 81 gości