Ostatecznie stwierdziłam, że wczoraj był bardzo zły dzień.
Wieczorem (właściwie w nocy bo było po 22) zastanawiałam się czy jechać z Bonifacym do weta, bo po kolejnej dawce pasty odkłaczającej była cisza rzygawkowa. Postanowiłam, że jak wszystko będzie OK jeszcze przez godzine to nie jedziemy, a jak nie to pakuję Bonifacego i jedziemy do całodobowej kliniki na Bemowo.
Po godzinie zaczęłam szukać kota. Ten zapadł się pod ziemię (akurat normalne). Obszukałam wszystkie szafy, możliwe schowki, spiżarnie itd. Nic.
TZ odkrył, że drzwi wejściowe do domu były tylko przytrzaśnięte, a nie zamknięte... Następne dwie godziny łaziliśmy najpierw po ogrodzie, potem po osiedlu wołając Bonifacka, na zmianę z łkaniem Elizie w słuchawkę
Po 2h wysiadł mi trochę głos i stwierdziłam, że wracamy po wodę i jeszcze sprawdzimy ogród. Kot siedział sobie grzecznie przy pierwszym drzewku w ogrodzie, utytłany jak nieboskie stworzenie
Potem sie nażarł i poszedł spać
A mi popękały naczynka na powiekach, pierwszy raz w życiu...
Karolaa
PS Kot juz nie rzyga
