
Mam kocura, niespełna dwuletniego, który bardzo chorował będąc małym. Wzięty oczywiście ze schronu, równie oczywiście przedwcześnie stracił matkę. Tym samym ciężar wychowania spadł na mnie, w tym czasie mieszkaliśmy bez-kocio (drugi kocur w innym mieście, z rodzicami moimi). Tak więc Brico od początku w zabawie gryzł za mocno. A że był trójnogiem i zarobaczonym to ignorowałam, może to był błąd.
Co dzieje się teraz:
Bri uwielbia spać pod kołdrą, w nocy przychodzi proszony czy nie i się wślizguje. Przytula się okropnie i jest przemiziasty. Rano potrafi przerzucić mi całe swoje cielsko przez szyje, tak że łapy przednie są po jednej stronie, tylne po drugiej a ja mam brzuchol koci pod brodą, czasami budząc się z tego podduszenia. Podkreślę, kiedy idziemy spać kocur uwielbia głaskanie, mizianie, przytulanie.
Ale wystarczy żeby się dobudził i zostaję ugryziona. Często też przychodzi posiedzieć na kolanach (sam, z własnej woli), daje się głaskać, mruczy i nagle CIACH, już mam zęby wbite w dłoń i chęć rozprucia mnie w kocich oczach. Zdarza się, że po ukaraniu go (to jest kot zabójca, więc przyznam że czasami go solidnie wytargam, zwłaszcza jeżeli jestem ugryziona do krwi) potrafi zaczaić się chwilę, podbiec, ugryźć w nogę i spieprzyć. Jeżeli bym go, będącegow takim stanie, sprowokowała, jestem pewna że rzucił by mi się na twarz.
Innymi słowy - jest kotem agresywnym, z wybuchami wściekłości. Moim zdaniem (chętnie podyskutuję w tej kwestii), jest to błąd z dzieciństwa, złe wychowanie, nie wie, kiedy powinien przestać. Dodam, że z taką siłą gryzie tylko mnie.
Sytuacja była bardzo nasilona w okresie dojrzewania, po kastracji się uspokoił, ale nie mogę powiedzieć, że nawet w tym momencie nie jestem "podziabana".
Wracając zaś do tematu dokacania - pojechaliśmy do domu, tam był starszy kocur. Tłukli się między sobą, Zorek na szczęście na początku też był od Bricona większy i radził sobie z nim bez problemu. Potrafił solidnie mu przysrać, kiedy Bri przesadzał.
Wróciliśmy na studia, mieszkaliśmy z dużo mneijszą koteczką. Na początku szokiem dla Bri było, że ona jakoś tak bardziej krzyczy i w ogóle nie można się z nią prać jak z Zorkiem, ale później dostosował się do niej - byleby nie chowała się, nie bała - a chciała bawić.
Dalej - na wakacjach miałam kociaka. Brico wziął się z ajego wychowanie, a ja byłam przerażona kiedy malucha zagryzie. Znów przyznam, z dwa razy ostrzegawcza poduszka poleciała w jego kierunku kiedy Onza za głośno krzyknął, że boli a Bri go nie puścił. Ale teraz są najlepszymi przyjaciółmi i Onzik aż sika po nogach z radości, widząc starszego kolege (niestety, tak ma że sika z radości... uroki zaburzeń neurologicznych).
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=1&t=114838&start=0
Wszystkie trzy koty spędzają wakacje i święta razem, świetnie się dogadując i tworząc udaną kompanię. Po skończeniu moich studiów, mam nadzieję że już na stałe zamieszkają razem.
Zaczyna się robić przydługo, a ja jeszcze dodam, że studia po wakacjach wezwały znów i Brico bardzo przeżył rozstanie z chłopakami. Ja starałam się wypełnić jego czas zabawą, ale to było za mało. On jest BARDZO energiczny.
Stąd też w moim domu pojawiła się tymczaska, która rozładowuje nudę Bricona - zwłaszcza w trakcie sesji.
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=13&t=123422&start=0
Co mogę zauważyć - jeżeli Brico ma koty, z którymi się bawi, ataki na moją skromną osobę są rzadsze i, jakby to powiedzieć, mniej zapalczywe. Raczej takie, żebym nie zapomniała, że kota się tak długo nie głaszcze, nie trzyma na siłę, i Boże broń, w obecności innych kotów nie przytula. (nie licząc nocy, poranków i leniwych pod kocowych popołudni)
Natomiast kiedy Bri był sam jego agresja była nie do zniesienia.
Skończyłam, przepraszam że na tak długi komentarz sobie pozwoliłam, ale naprawdę nie mogę zrozumieć dlaczego wszyscy dokocenie odradzają...
pozdrawiam
Gaja