Wczoraj zarobiłam cudny rysunek: koń andaluzyjski robi piaff (dla niezorientowanych: zebrany kłus w miejscu

). Poszłam zjeść, umyć ręce itp. Negle przyleciał Artem-widocznie szukał miejsca gdzie by tu się załatwić

No nic-jem dalej. No ale chwila-jeść dawałam mu ze 3 godziny wcześniej ! Poleciałam na górę, a tam-konia nie ma, tylko kopytka zostały

Jak widać, artem był tak głodny, że mógł zjeść konia-niestety-kopytka zostawił dla mnie. Sam rysunek (bo jeszcze nie malowałam) robiłam prawie 4 godziny-ale wyglądał jak zdjęcie...
Znalazłam przyczynę smrodu w pyszczku Artema-właśnie wróciłam ze szkoły, a tu już sąsiad puka do domu: ,,Twoje koty mają obroże tak ?" No tak.
,,Te dwa czarne dzikusy i diabeł w przebraniu słodkiego kotka znowu wywaliły mi śmietnik". Ehh...przeprosiłam. Ale-za schodami znalazłam cuda jakie mi te koty przyniosły: nadgryzione opakowanie po czekoladzie (ciekawe kto nadgryzł

kot czy sąsiad...), przemielony paragon i nakrętkę...
Głupia Nika-myślałam, że Artema nie dotknie hańba łażenia po śmietnikach. no cóż, każdy popełnia błędy...moim był ten, że Artema przyniosłam do domu...
Ojciec na mnie nawrzeszczał, że co ja tak głupio kota nazwałam

Prze poł godziny mu tłumaczyłam, że to chłopacy go nazwali, a preferowane przez ojca imiona dla kota brzmią idiotycznie. Kto kota nazywa:
Pimpuś
Gwizdek
Ed
Makak
Pysio
Misio
Chrupek
Kitek
Lulek
Truskawka (do ojca nie dotarło jeszcze to, że to jest kocur...)