Obowiązki rodzinne sprawiły, że jeszcze nie śpię - tzn wyspałam sie trochę w jednej z piwnic
Jak było oczyma Pani Naczelnik?
standardzik:)
1. pobudka, dla mnie drakońska tym bardziej, że w nocy nie spałam denerwują się o Biśka (choruje głupek)
2. znoszenie klamotów do samochodu Beaty111, aż zrobiłam fotkę przed windą, jutro wrzucę:) TROCHĘ TEGO BYŁO...
3. Wileńska. Początkowo - 1 kot. Rozstawiamy klatki. "wyłażą koty z piwnic i śmietników", m.in. uroczy był sabat na dachu. Szybką łapią się 2 podrostki, białe coś (jak słusznie zgadłam - kotka, kocury nie bywają tak inteligentne

) bawiło się z nami uparcie. Wezwana do pomocy karmicielka po raz setny zmienia wersję ile i jakich kotów tu jest. łapią się buras i czarny. W końcu dopadamy białą - wielka radość.
4. obiecane posiłki nie nadciagają

zaspany głos w telefonie mówi "tak, będę za 40 minut"... ponownie słyszę ów głos kilka godzin później ze słowami "oj, dopiero co wstałam..."
5. inny obiecany posiłek (Agneska) dociera. Idziemy razem po karmicielkę, w jej mieszkaniu o mało nie wymiotuję od smrodu. Szczerze współczuję Agnesce, która ma ją zapakować do swojego auta
6. jedziemy z Beatą na 11 listopada. Czarnobiały kocur pojawia sie niemal od razu i szokuje nas swoim gigantycznym brzuchem. No chyba aż tak spasiony nie jest, więc...

polujemy, koty nażarte, próbujemy meiszanką wybuchową tuńczyk + waleriana. Odnosi to o tyle skutek, że kot wyłazi z piwnicy, ale tarza sie obok klatki. W końcu obudowujemy klatkę transporterami ze wszech stron i po chwili - kot nasz. W międzyczasie opisana przez Beatę scena z herbatą, o mało się nie utopiłam z wrażenia. kot jest kotką, z wielkimi obwisłymi cyckami. po naciśnięciu wypływa z nich coś jak woda z odorbiną mleka. dzwonię do Maćka, nie ma wątpliwości że potrafi rozpoznać na ile zaawansowana jest ciąża i czy kotka karmi. Beata na sygnale rusza przez miasto.
7. Agneska powraca z polowania na Podwalu, już szczerze zakochana w szylkreci

która osobiście złapała:)
8. jedziemy obejrzeć niejaki warsztat na św. wincentego, Agneska, to miało być 66 - po drugiej stronie:) jakiś związek z 33 widzę
9. bardzo pilne powody zatrzymują nas na pysznym śniadanku z kawunią na stacji bodajże bp.
10. docieramy do bloku Ewy, tej nie ma w mieszkaniu, bo w panice próbuje od kogoś wyłudzić klucz do korytarzyka gdzie KTOŚ widział kocięta. Muszę robic ciekawe wrażenie, skoro pewnien pan z silnym niepokojem pyta do kogo idę w gości

Pojawia sie jakas pani, strasznie rozgadana. One się tam kręcą, ja ruszam na rekonesans. Po chwili - w piwniczce, z której już kilka (-naście) razy wyciagałam kocięta słyszę szmer. Zaglądam - są.
11. Maluchy łapią sie łatwo, potem spędzamy sporo czasu na próbach upewnienia się czy nie ma ich więcej i na łapaniu matki - niestety ta tradycyjnie oddala się z godnością z pola walki. W międzyczasie dowiadujemy się od pewnego miłego staruszka, żeśmy całkiem pogłupiały i że jak teraz lokatorzy mają mieszkać w tych piwnicach
12. przenosimy się na markowską - na poszukiwanie kociąt 3 miesięcznych. Zastajemy je - tylko ciut starsze, tak ze 2-2,5 raza

miały być czarny i czarno-biały, łapie się czarny i bury, drugi czarny i bura matka starannie nas obserwują. Tym razem budzę nieufność w gospodarzu domu, "czego pani tu szuka, co"? Agneska budzi mnie znienacka, zupełnie nie wiem czemu
13. jedziemy po klatkę (Aia, masz super miłego dziadka!), po drodze zmuszamy telefonicznie Ninę B. do wizyty w lecznicy ze swoją klatką i w końcu docieramy na Ursynów.
14. tam - wariactwo. w poczekalni aż trudno stanąć. po pewnym czasie udaje nam się przejrzeć przywiezione kocięta, dokonać niezbednych wymian klatek i transporterów, uporządkować różne kocie sprawy i wreszcie wolne:)
15. w drodze uparcie próbuję słuchać co mówi Agneska, ale w końcu ze zdumienie zauważam szlabam pod własnym blokiem. Wytaczam się - i zaraz po odniesieniu sprzętu i przeskoczeniu w cywilne ciuchy - idę jeść
16. jest 23.31 i powinnam juz dawno spać.