Różowo to nie jest

. Dałam kolację, śniadanie zniknęła to i kolacja zniknie, przynajmniej częściowo. Oba są w fatalnym stanie psychicznym, Krecia wciśnięta w kąt klatki, na mój widok lub dotyk reaguje prychaniem. Łatek na parapecie, cała noc i większość dnia - wypłoszył go tylko upał. Z blatu spłoszyłam go ja

. Głaskany kuli się, dosuwa, prycha.
Po dość stanowczej rozmowie z karmicielką okazuje się, ze są to koty de facto półdzikie - głaskać dawały się zmarłej opiekunce i obecnej karmicielce, Łatek jeszcze czasem innym. Mieszkały na parterze, większość czasu spędzały poza domem,. Opiekunka zmarła na poczatku roku i od tego czasu były w ogródku. To nie 2 tygodnie ... to są koty przyzwyczajone do swobody i nie odnajdują się w zamkniętym pomieszczeniu. Żyły raczej obok człowieka niż z nim. Zamiast coraz lepiej jest coraz gorzej.
Chyba ratunek na sile to dla nich krzywda. Zaczynam myśleć czy nie lepiej dla nich będzie wrócić tam, gdzie żyły ...