Dzięki że jesteście! nie umiem się pozbierać po tym co się stało... bo gdybym nie miała wolnego czasu, i nie musiała jechać do weta, to nigdy bym jej nie łapała, wtedy Argi żyłaby dalej

wiem że takie gadanie nic nie zmieni, że nie cofnę czasu... ale mimo wszystko, mam wyrzuty. Argi odeszła w samochodzie, weterynarz stwierdził zgon, płuca były w fatalnym stanie, nawet jeśli jakimś cudem udało by się jej przeżyć, to trzeba było by skrócić kotu cierpienia

Nigdy sobie tego nie wybaczę, bo wiem że musiała strasznie cierpieć, ale wierzyłam że się jej uda... tak jak mojej Sally, którą znalazłam na ulicy pobitą i skopaną, jedną łapką za TM. Sally przeżyła, choć jej stan był krytyczny. Była silną koteczką, Argi była inna, chuda, drobniutka, wet powiedział że wystarczył by nawet zwykły upadek z szafy, i po kocie

Argi rzeczywiście była bardzo delikatną koteczką... wiem że po miesiącu spędzonym w Milanowskiej izolatce, Argi stała się bardziej nieufna, dzikawa, ostatnia łapanka (psikanie Frotlin'em), to dziki stres i dla mnie, i dla niej, łapałam ją wtedy w jednym pokoju, w którym nie ma niebezpiecznych miejsc, dziur czy szpar, ale dzisiaj nie udało mi się zamknąć drzwi i może dlatego...?

zastanawiam się dlaczego. Dlaczego los jest tak okrutny, i zabrał kota, który mi tak zaufał, który miał szansę, na oswojenie się, i dom... nie mogę się z tym pogodzić. Argi była wyjątkowa, drugiej takiej nie ma, mini kotek, czerwony nosek, nie ma już Argi. Pamiętam jak wczoraj bawiła się myszką z podniesionym ogonkiem, pamiętam jak miauczała w kuchni prosząc o jedzonko... jej zabawę na drapaku, chrupanie suchej karmy, zajadania się whiskasowymi ciasteczkami... wciąż mam jednak nadzieję że wejdzie wieczorem do pokoju, zje swoją ukochaną karmę, czy pobawi się myszką w drapaku, brakuje mi jej... bardzo... mimo że była u mnie dwa miesiące, to bardzo ją pokochałam, miała takie niesamowicie mięciutkie futerko, i zielone oczy. Wciąż mam nadzieję że wróci, będę na nią czekać. Mam nadzieję że jest teraz szczęśliwa, ma zdrową wątrobę, jest gruba, nie musi się bać... ale bardzo bym chciała żeby została z nami. Kiedy leżała w transporterku, wygłaskałam ją na drogę i szepnełam do uszka, że teraz będzie szczęśliwa, że nic nie będzie bolało... i że się kiedyś spotkamy...

Jej ostatnie zdjęcie... była kochaną koteczką, która miała wygrać z chorobą, ale los chciał inaczej...

Nie jestem teraz w stanie zabrać jakiegokolwiek kota... chociaż wiem że Argi by tego chciała, ale jeszcze nie teraz, teraz muszę odpocząć i pomyśleć o tych, które zostały, czyli o Niki i Alusi... pojawiło się światełko w tunelu. Dzisiaj dostałam maila w sprawie... Espi, ale może uda mi się przekonać ludzia do adopcji Alusi albo Niki, kto wie...? może jednak... przestałam już wierzyć w cuda

Muszę odpocząć... nie będzie mnie trochę na forum...