Hahi słabo...
Rano obudziłam się z okropnym uczuciem, że na coś jest już za późno...
Karmienie na siłę to masakra - i dla niej i dla mnie. Ale nie wymiotuje. Nawet chwiejnym krokiem powędrowała do kuwety.
Za to Audio zatrybiła wreszcie.
Nie wiem, co było [jest] temu kotu. Podanie parvo spowodowało jakby uruchomienie mechanizmów obronnych organizmu. Zaczęła normalnie jeść i właściwie cały czas je. Od trzech tygodni jest na antybiotyku, miała płyn w brzuszku, robiła się już żółta, miała biegunkę i rzygała. Już była jak szmatka. I żyje. I poprawia się jej. Nadal ma katar. Nadal jest chuda jak szczapa, kości miednicy jej sterczą. Ale żyje.
Trochę martwi mnie Światełko. Odchorowuje podanie parvo. Bez przerwy drze mordę. Niby je, ale szybko przestaje i odchodzi od miski.
Dorodne roznoszą mi chałupę. Zmiana opatrunków na łapie Nahara to niezła woltyżerka z małym, grubym karaluchem wijącym się na kolanach. Ale jakoś się udaje [dzięki chwytowi z klamerką]. Rana jest czysta. Dwa paluszki chyba nie są `czynne` ale kociakowi to w niczym to nie przeszkadza.
Wczoraj padłam.
Wieczorem tylko obudził mnie budzik na podanie leków i kroplówkę Hahi.
Przepraszam za milczenie.
Dziękuję za kciuki i ciepłe myśli. Jakoś chyba opanowałam sytuację. Najtrudniejsze było zgromadzenie tego wszystkiego, czego potrzebowałam, że mieć `czym robić`; dzięki Wam udało się.
Moja wdzięczność jest ogromna.