Najpierw rzecz najstarsza:
Mamysz uwielbia biegać i skakać, to powszechnie wiadome. Ostatnie uwielbia wpadać z impetem do kącika kuchennego, w którym mieszam jej żarcie - wpada najchętniej w sam kąt, roztrącając duże plastikowe wsadzone tam butle (zawsze co najmniej jedną wyrzucając na mnie) i miauczeć w styku "olaboga, co ja zrobiłam u u u u u".
I powtarza to z uporem, więc wierzę, że nie jest tak, że
nie zauważa tych butelek
Ostatnio zaś odkryła, że jak przeskoczy nad butelkami, to tam jest okno. Okno jest zasłonięte, bo jest nieszczelne jak cholera, ale Mamysz lub tam posiadywać i mnie ponaglać, jak za wolno gotuję :>
No i z tego okna da się też przecisnąć do toalety.
Mamysz ostatnio się przecisnęła i kot, który sekundy nie może wytrzymać, żeby nie robić mi tego swojego "eu eu eu eu u u u" nagle zamilkł. Jak nożem uciął. Myślę - wpadła do kibelka czy co..? Chociaż plusk by był...
Wołam więc "Mamysz". Po chwili "Mamysz?". I raz jeszcze "Mamysz..?".
Takiej wybiegającej torpedy to dawno nie widziałam, jestem niemal pewna, że w biegu odbiła się od pionowej ściany
A wrzask co najmniej jak stado Hunów...
Potem rzecz nieco młodsza:
Był jeden mail w sprawie Mamyszy. Dokróliczenie by się odbyło, nawet mi się pomysł spodobał, no bo kurcze, królik jej chyba tłuc nie będzie, a Mamysz mimo wszystko lubi towarzystwo

Ale po dwóch mailach pani miała zadzwonić i cisza. Więc chyba nie będzie króliczenia...
Rzecz jeszcze trochę młodsza:
Zrobiłam Mamyszy tak piękne zdjęcia, że o mój boziu

dzięki uprzejmości ciotki Carmen, która aparat pożyczyła. I teraz te zdjęcia na tym aparacie czekają na zgranie, bo oczywiście kabelek jest u ciotki
Ale jest śliczna. Totalnie
I rzecz dzisiejsza:
Mamysz jak wiadomo uwielbia biegać, skakać i pędzić (zaczyna się znajomo, co?

). Brzmi to tak subtelnie jak tabun słoni pędzących po sawannie, zwłaszcza jak do tego doda się jej euforyczny, triumfalny wrzask. Atylla to na bank jej drugie imię.
Jednak do tej pory jej wrodzona nieśmiałość nie została pokonana przez ogólne nieobycie tego kotffora i Mamysz starała się biegać po swojej ulubionej trasie tylko wtedy, gdy nikogo na niej nie było, a w innym razie kwiliła smutno, że ją blokują... tak było do dziś.
Dziś Mamysz wpadła między moje nogi dokładnie w momencie, jak je łączyłam, co spowodowało, że miałam do wyboru albo ukręcić jej łepek przy łączeniu stóp, albo opaść na kolana w półobrocie czy coś w ten deseń.
Wybrałam jakąś łamanogę, udało mi się nie nadepnąć siebie, kota ani kociego ogona i nawet nic sobie nie złamałam.
Oczywiście woda, którą niosłam kotu, skończyła wszędzie, tylko nie w kociej misce. W zasadzie sporo z niej można by wyżąć ze mnie do miseczki z powrotem...
Jestem niemal pewna, że jej "ue ue ue ue", którym obdarzyła mnie ze schodów, powinno brzmieć "he he he he".
Ona to chyba zamierza powtórzyć
I teraz nie wiem - o którą z nas mam się bardziej bać?
