Miałam podobne doświadczenia. 10 tygodniowy kocurek i ataki padaczko-podobne. Tylko on był na początku bardzo zabiedzony i z uszkodzonym okiem, które z czasem trzeba było usunąć. Teraz ma ponad dwa lata. Kawał uroczego kota z charakterem! Ataki niestety się zdarzają, mimo że jest na sporej dawce luminalu, ale jest też suplementowany dodatkowo.
Wyniki ma bardzo dobre ogólnie, tylko jonogram rozstrzelony i właśnie w przyswajaniu jest najprawdopodobniej problem, ale jeszcze nie do opanowania niestety na tyle, żeby całkowicie wyeliminować ataki.
Znaleźć przyczynę ataków... co kot to historia... nam się do końca jeszcze nie udało...ale walczymy, efekty suplementacji są, bo ataki coraz rzadsze:)
Kot przebadany, przekonsultowany na wszystkie strony i dalej zagadka, co w nim siedzi... Najważniejsze, że jest teraz dobrze prowadzony, co przekłada się na bardzo dobrą formę ogólną i gdyby nie ataki raz na jakiś czas, to całkiem zdrowy z niego kocurrro i bardzo zadowolony z siebie na dodatek. Zachowuje się często jak kociak, bawi czym popadnie, tak jakby nadrabiał trudne dzieciństwo, wtedy kiedy zaufałam za bardzo wetom.
Diagnozowali kota, a bardziej "leczyli" padaczkę przez prawie rok, a ataki były dalej częste (przerwy od kilku dni do trzech-czterech tygodni w zależności od lekarstw, bo były zmieniane, ja byłam zielona i na wszystko się zgadzałam, bo przecież kto ma wiedzieć jak nie lekarz).
Bezsilna, załamana, że nie mogę pomóc mojemu zbójowi zaczęłam szukać informacji na własną rękę i tak trafiłam na forum... Dużo pomocy specjalistycznej tu dostaliśmy... trafiliśmy do świetnej wetki, która w końcu pochyliła się nad kotem, wszystkimi zrobionymi badaniami i mamy od tej pory bardzo dobrą opiekę. Także drugi rok życia mojej bestii był zdecydowanie lepszy:), trzeci jeszcze lepiej się zapowiada:) tfu, tfu, żeby nie zapeszyć. A jeden pan profesor od neurologii postawił na początku diagnozę, że kot do końca życia będzie leczony intensywnie farmakologicznie (sterydami) i dobrze jak dożyje roku... A tu trzeci leci:)
Niestety ten najważniejszy pierwszy rok, kiedy kociak rośnie i się buduje u nas był do dooo... Roczny kot wyglądał na kilkumiesięcznego podrostka... urósł i nabrał masy dopiero w drugim roku życia, teraz waży ok. 6 kg i nie jest kotem grubym, bardziej umięśnionym...
Tylko w pierwszym roku życia miał ponad 50 namierzonych dużych ataków, w drugim kilka...
Po naszych doświadczeniach w diagnozowaniu jestem teraz dużo mądrzejsza i na wiele ruchów wetów na początku bym się nie zgodziła, bo bardziej zaszkodziły niż pomogły. Mieszkamy w W-wie więc możliwości diagnozowania specjalistycznego jest sporo i wszystkie polecane opcje zostały zaliczone... z marnym efektem, bo ataki jak były tak były...
Po pierwsze lekarze zamiast szukać przyczyn skupiali się przede wszystkim na rozrzedzeniu ataków psychotropami, które nie pomagały, bo ataki były z podobną częstotliwością jak przed ich podawaniem, a kot na dodatek zrobił się warzywkiem w pewnym momencie.
Bardzo ważne jest trafić od razu do dobrego specjalisty!
Okazuje się, że niewielu lekarzy wnika w przyczyny ataków, najczęściej wprowadzają wyciszacze, żeby ograniczyć ataki. Czasami nie ma innego wyjścia, ale często można bardzo skutecznie namierzyć to coś, co powoduje ataki i nie faszerować kota lekarstwami do końca życia. Ja w każdym razie szukałam i nie żałuję, bo widzę efekty. Sam luminal u nas nie pomagał... ale został wprowadzony wcześniej i na razie jest nadal, bo to silny uzależniacz i w przypadku kotów z problemami metabolicznymi bardzo trudny w wycofaniu. U nas każde minimalne zmniejszenie dawki powoduje atak. Czyli kółko się zamyka, luminal nie wpływa zasadniczo na niwelowanie ataków, ale już tak siedzi w organizmie, że zmniejszanie jego stężenia staje się bodźcem do ataku... Zabawa w wycofywanie luminalu bez skutków ubocznych w postaci ataków na bardzo dłuuugi czas...
Się rozpisałam, ale temat bardzo ważny dla mnie.
Zależy mi zwłaszcza na tym, żeby nie powielać moich błędów wynikających z niewiedzy.
Dwa najważniejsze:
1) agresywne odrobaczanie, zwłaszcza u kociaka. U nas właśnie tłuczono robale intensywnie i wielokrotnie. Ataki się nasiliły, o mało mi kota nie wykończyli...
2) przy kotach z objawami neurologicznymi bardzo ważne jest, aby unikać zbędnych bodźców. A każda wizyta w lecznicy, to stres, emocje, nawet jeśli kot tego nie pokazuje i wydaje się być spokojny, ciekawski itd. Jest to bodziec jak nic. Wiadomo, niezbędne badania tak, bo jak inaczej diagnozować. Ale nas ganiano na pewnym etapie dwa razy w tygodniu i takie wycieczki kończyły się atakiem padaczki w domu... To wiem już niestety po fakcie. Teraz nie zgodziłabym się na takie eksperymenty (nasza wetka teraz w razie potrzeby badań kontrolnych przyjeżdża do domu).
Pytania do markopolo00.
A robiłeś Małej jonogram? U nas od razu, przy pierwszym badaniu kociaka wtedy, wyszły niedobory wapnia i nadmiar fosforu, co może powodować ataki padaczko-podobne. Niestety lekarka nie poszła wtedy tym tropem i dalej tłukła robale, których nie było...
Ważne też jest jak zachowuje się kotka na co dzień. Czy jest "równa" czy ma swoje humory?
Wiem, że u kociaka trudno o ocenę, bo to małe i szaleje zazwyczaj. Ja tak właśnie oceniałam mojego małego kocurka. Że trafił mi się taki wariatuńcio nadpobudliwy. Zdarzało mu się czasami ganiać bez sensu, jak w amoku i kąsać co mu wpadnie pod łapę. Obserwacja kota potwierdziła, że w perspektywie dnia, dwóch, po takim ataku nadpobudliwości pojawiał się duży atak padaczki (z utratą przytomności, moczem, ślinieniem).
Okazało się z czasem, że to też objaw niedoborów, nadmiarów pierwiastków z organizmie. Mogą wynikać z niedoczynności lub nadczynności tarczycy lub przytarczyc (oznacza się parathormon).
Warto to sprawdzić na początku, proste badanie i można szybko wykluczyć jedną z przyczyn.
Podrzucam wątek do przestudiowania, na pierwszej stronie jest dużo informacji o objawach neurologicznych.
viewtopic.php?f=1&t=101645&hilit=brucekPowodzenia życzę w szukaniu przyczyny ataków! I żeby koteczka nie przechodziła tyle co mój Marcel. Gdybyśmy trafili na odpowiedniego lekarza można byłoby uniknąć wielu ataków... ale cóż... po fakcie pozostaje mi pluć sobie w brodę, że postawiłam na fachowość wetów kosztem kota ostatecznie...
Achaś na koniec. Po ataku kot, a zwłaszcza taki maluch jest bardzo wyczerpany energetycznie, to baaardzo duży wysiłek dla organizmu (porównując "jakby człowiek przebiegł maraton"), stąd najczęściej (jeśli kot ma w ogóle siłę wstać) rzuca się wręcz na jedzenie. Dlatego wskazane jest mu pomóc od razu po ataku i podać bombę kaloryczną w postaci glukozy (można kupić w każdej aptece w proszku, rozcieńcza się w wodzie i podaje dopyszcznie strzykawką). Zapytaj się swojej wetki, co o tym myśli i może powie Ci jak dawkować dla takiego malucha. Ja o glukozie dowiedziałam się z forum i podpowiedziałam ówczesnej wetce mojego kota, która od razu przyklasnęła, że to świetny pomysł (szkoda, że sama mi o tym nie powiedziała kilka miesięcy wcześniej;)... U nas to bardzo działa, kot szybciej się regeneruje po ataku.
Druga techniczna rada, która u nas się sprawdza. Kot po ataku przez chwilę odzyskuje świadomość, zauważyłeś zapewne, że zwiedza mieszkanie jakby poznawał je od nowa - niedotlenienie mózgu i zanik pamięci w zależności od siły ataku. Warto mu pomóc prostym zabiegiem, ułatwić dostęp do świeżego powietrza. Ja po prostu przenoszę wylewitowanego zbója w legowisku do okna (osiatkowanego oczywiście!) i tak sobie leżymy przez chwilę łapiąc świeżutki tlen;). Pomaga, szybciej się regeneruje...
U nas ataki zdarzają się w nocy lub nad ranem, dlatego większość jest na szczęście "pod nadzorem" ludzkim i można zareagować (jak Marcel był mały ataki były o różnych porach, ale zawsze w głębokim śnie, kiedy organizm wyluzowuje się mocno, metabolizm zwalnia, zresztą wtedy nie wiedziałam, że taki proste zabiegi doraźne mogą pomóc...)
Ale się rozpisałam... o atakach mogłabym długo;)...
Będę zaglądać do wątku, bo temat jest mi bardzo bliski na co dzień.
edit: literówki z rozpędu