Na przełomie listopada i grudnia leczyłam wolnożyjące kociaki z kk.
Leczenie polegało na "doustnym" podawaniu antybiotyków za pomocą strzykawki oraz zakraplaniu oczu.Dodam,ze na leczenie trafiały też kociaki całkiem "dzikie",które chyba nigdy nie zaznały dotyku ludzkiej ręki.Z nimi było najgorzej,a w zasadzie najgorzej było je złapać ale jak już trafiły w moje ręce-to nie odpuściłam.
Szybko w ręcznik,tak aby obezwładnić jego łapy(szczególnie tylne)mocno owinąć w mumię by jak najmniej mógł się poruszać,czasem potrzebowałam nawet 2-3 ręczników,-wystawał tylko łepek.Takiego futrzaka w postaci mumii kładłam na boku,lewą ręką przytrzymywałam za futerko na karku by nie kręcił pyskiem a strzykawkę z lekiem wsuwałam na tylne zęby z boku,powoli podając zawartość. W tej samej pozycji podawałam krople do oczu.
Akcja trwała z jakieś 3 tygodnie-tylko raz miałam zadrapanie na dłoni,po tym jak żle zabezpieczyłam tylne łapy kocura.
to tyle z mojego doświadczenia.
powodzenia i zdrówka dla futrzaczków
Grażyna