No właśnie - nie ma życia.
Waligóra miał chłoniaka na węzłach krezkowych. Guz był duży, nie otorbiony, pękający. Rozlany na okoliczne węzły chłonne; mocno poprzerastany naczyniami krwionośnymi. Śledziona nacieczona, zmieniona, obrzękła. W jamie otrzewnej - płyn. Objawy żółtaczki.
Kiedy patrzyłam na to wszystko - miałam wrażenie dejavu - tak wyglądało to, co miała w środku Amal. I nie tylko ja miałam takie skojarzenie - fundacyjnemu też się natychmiast przypomniało.
Nie budziliśmy go. Nie chciałam go męczyć bezsensownym podtrzymywaniem życia. Dla tego kota, konieczny przy zabiegach dotyk, byłby utrapieniem i ciągłym stresem. A ilość ukradzionych dni - najprawdopodobniej niewielka...
To wszystko tak nagle. Tak szybko.
Dziś też wrócił do mnie Przemyś. Niestety, mąż opiekunki Przemysia nie był w stanie znieść jego gadatliwości i pobudek o piątej rano. W sumie - dobrze. Kot nie powinien być powodem sprzeczek rodzinnych. Chudy, obecnie Miętus, jako kot cichy i nieupierdliwy został.
Dobrze również z innego powodu. Przemyś ma wadę genetyczną - skrócony ogon. Nie wiem, na ile ma to jakikolwiek związek, ale po przypadku Amal i Waligóry wolę mieć go pod opieką i na wszelki wypadek zrobię mu kontrolne USG.
Jestem potwornie zmęczona...