No więc po kolei:
Rano byliśmy u mojego weta, a potem kociego z Napoleonem.
Mój wet dał mi jeszcze tydzień zwolnienia i prochy do dalszego przekąszania
Wet koci posłuchał o moich obawach, popatrzył na kota, a potem wymownie na mnie (dobrze, że pracują tam ludzie przyzwoici, więc w głowę się przy mnie nie popukał

), ale krewę do analizy pobrał.
I cóż, analizy są w zasadzie ok, tylko (albo aż) cukier jest znacznie wyższy niż powinien.
Musimy zorganizować gdzieś na kilka dni glukometr i na czczo pomierzyć Napkowi ten poziom w domu, bez stresu i niepotrzebnego wożenia.
Mogłabym mieć satysfakcję, ale jednak wolałabym wyjść na 100% kocio-histeryczkę
Cukrzycy jeszcze nie przerabiałam.
Choć może to u kota tylko objaw stresu -oby!
Wieczorem poszłam już sama, bez Karolki, na Białobrzeską.
Wyniki małej są zadziwiająco dobre, gorączki dzisiaj nie ma, a dziąsełka są trochę bledsze i mniej opuchnięte.
Pani dr. zaproponowała, żeby na razie dać Karoli święty spokój, chyba żeby zaczęło się dziać coś niepokojącego, wtedy natychmiast mamy przyjść.
Na razie mam smarować Karoli te biedne dziąsła, co drugi dzień dać zastrzyk p/zapalny i oczywiście obserwować co się dzieje.
Reszta domowników bez szczególnych zmian.
A żeby działo się jeszcze więcej, to właśnie dowiedzieliśmy się z Tż, że w kamienicy gdzie mieszka mama Janusza (centrum Wwy), od pewnego czasu zaczęły pojawiać się dwa bezdomne koty.
W nocy siedzą gdzieś w labiryncie piwnic, ale wieczorem wychodzą i proszą o żarcie.
W dodatku są tak bardzo dzikie, że pchają się na kolana każdemu, kto przynosi im jedzenie.
Podobno jednym zaoferowała się zaopiekować jakaś starsza lokatorka, ale drugi zostanie sam na dworze.
Jutro jakoś tam podjedziemy i zobaczymy co i jak....