Dwa Kajtusie, z Anielkowej inwazji czarnych kociaków, miały mieć fajne życie u mnie, do czasu znalezienia im dobrych domków.
Chyba dobrze się u mnie czuły. Bez żadnego stresu weszły do naszego domu i wniknęły w stado. Dogadywały się ze wszystkimi kotami, nie spotykała ich żadna krzywda.
Były drobniutkie, z tych co są słabsze i długo dorastają.
Obaj Kajtusie, bracia, byli bardzo mili, każdy na swój sposób. Każdy z nich uważał za swój święty obowiązek wchodzić pod nogi idącego człowieka. Jeden Kajtuś kładł się przed nami jak długi i wystawiał cały brzuszek do głaskania, uwielbiał to. Czerwony Kajtuś. Nigdy nie udało mi się zapamiętać ich poprzednich imion.
Żółty Kajtuś ocierał się o nasze nogi, przyklejał, nadstawiał łepek.
Obaj mruczeli zawzięcie jak turbo-motorki.
Nie spieszyłam się się z adopcjami ani kastracjami. Obaj byli jeszcze niedojrzali.
15 lutego Czerwony Kajtuś nie przyszedł po południu na obiad. Nie zwróciłam na to zbytniej uwagi, coś innego pochłaniało niemal całą moją uwagę.
16 lutego rano po otwarciu sypialni stado wpadło do nas na powitanie. Kajtuś też, ale bardzo dziwnie chodził , z trudem ciągnął tylne łapki i nie mógł iść prosto, ściągało go w prawo.
Pojechałam z nim do lecznicy, w której miał założoną swoją kartę.
Wet zbadał, zrobił prześwietlenie (sugerowałam, że to pewnie uraz mechaniczny), badania krwi ... Kociak dostał leki i kroplówkę.
Następnego dnia wyrok: FIP.
Nie wierzyłam, nie chciałam wierzyć. Pomyłki lekarskie przecież się zdarzają, a nie ma miarodajnego badania, testu, aby fip mógł być potwierdzony.
Moje doświadczenie z ta choroba jest mizerne.
Zaczęłam się układać z ... Obiecał mu, że jeśli powalczy i zwycięży, wyzdrowieje, to już na zawsze z nami zostanie.
Walczył w wielkim stylu. Zaczął chodzić w linii prostej, główka przestała się trząść, poczuł sie nawet lepiej, bo sam jadł, brzusio ciągle wystawiał do głaskania. Tylko z samym chodzeniem było z dnia na dzień coraz gorzej, łapeczki rozjeżdżały się. Mimo to dzielnie doczłapywał do kuwetki.
Po kilku dniach pierwsza oznaka poddawania się - odmówił jedzenia. Od tej pory karmiłam strzykawką. Jadł chętnie, nie bronił się.
Codziennie zastrzyki, kroplówka...
23 lutego rano razem z kotami stawił się w kuchni i oczekiwał mojego przyjścia. Zastała wszystkie nad miseczkami, pustymi, więc wzrok kotów mówił tylko jedno: JEŚĆ dawaj kobieto!
Byłam zachwycona. Wszystkie coś dobrego dostały, Kajtuś również. Najpierw na próbę odrobinę ulubionej śmietanki. Wessał. Potem dostał ulubionego feliksa niemieckiego z saszetki smak rybki. Jadł. Nie wytrzymałam, poleciałam po aparat. Sfilmowałam. Tak bardzo się cieszyłam.
Potem sfilmowałam próbę zabawy wędką. Nie bardzo się to udało. Bawił się nieco wcześniej, a podczas robienia zdjęć ju był zmęczony.
Ułożyłam go na odpoczynek, na hamaczku kaloryferowym, na anielkowym termoforze, przykryłam kocykami. Poszedł spać.
Po jakichś 2 godzinach poszłam do niego z kolejnym posiłkiem, ale odmówił. Podałam mu więc conwalescens strzykawką. Wypił 9 ml. Znowu poszedł spać. Niedługo potem zajrzałam do pokoju - przemieścił się z hamaczka na środek wielkiego materaca, i nadal spał.
Znowu obudziłam i podałam mięso. Zjadł odrobinę. Zasnął.
Ok. 18, gdy razem sobie leżeliśmy, nagle zaczął gwałtownie wymiotować.
Zwrócił wszystko co tego dnia zjadł.
Obiecywała jemu, sobie, Anielce, wetowi, że nie dopuszczę do tego, aby niepotrzebnie cierpiał.
Kajtuś dał mi właśnie znać, że już się poddaje, nie da rady więcej walczyć i prosi mnie ...
Przygotowywałam się na ten moment, ale na śmierć niewinnego nigdy człowiek nie jest przygotowany do końca.
Wypełniłam swoją obietnicę..............
Śpij maleńki [*]
i pamiętaj - wszystko o czym Ci opowiadałam jest prawdą.
Do zobaczenia.
