Mam ochotę krzyczeć. I płakać.
Dzwoni moja kuzynka, osoba młoda, ale jakby nie było z inteligentnego rodu (;)), studiująca, itp.
Mówi, że jej mały kotek złamał łapkę, że wzięła go do Arki (tia...), a tam po zdjęciu rtg powiedzieli, że albo operacja za 800 zł albo uspienie.
Kazałam dzwonić do Orła na Sanocką. Zadzwoniła. Ma tam jechać ok. 21szej, bo będzie na dyżurze.
Pytam, ale jak to się stało. Nie wiem, była na polu. Szukałam jej wieczorem, nie przychodziła, rano znalazła ją skuloną za domem.
Boże, ile razy można ludziom mówić, że wychodzenie to niebezpieczeństwo dla kotów, zwłaszcza podrostków.
A ona mi mówi, że przecież nie może zamykać kota w domu, bo on się męczy.
Jesoooo, moja własna rodzina. Trzymajcie mnie.
Biedna kocia, przez głupotę ludzi.... Czekam na wieczorne wieści. Aż mnie trzęsie...