magicmada pisze:Czy swoją działalność opieracie na sterylizacjach miejskich? Jeśli tak, to wiadomo, że te zasoby są ograniczone. Pieniądze z tej puli idą także na opiekę po zabiegu, więc może warto się zastanowić, czy wszystkie koty wymagały określonej w programie "odsiadki" w lecznicy, np. ile dni siedziały po kastracji kocury? U kotek zabieg faktycznie jest bardziej skomplikowany, ale kocury chyba można w miarę szybko wypuszczać. Wtedy automatycznie środki byłyby większe na same zabiegi.
Moje wrażenie jest takie, robicie bardzo dużo dobrej roboty, ale może rozwinąć działania pozwalające na działalność mniej zależną od pomocy miasta, np. pozyskiwanie 1%?, zbiórki na poszczególne przypadki, tak jak to prowadzi np. Kotylion.
1. Nie opieramy swojej działalności na sterylkach miejskich - ratujemy koty, pomagamy karmicielom, korzystamy z każdej możliwości pozyskania pieniędzy. Ograniczoność zasobów - każde są ograniczone, natomiast jeśli porównać środki, jakie przeznacza miasto na usuwanie skutków bezdomności - czyli schronisko, ze środkami na usuwanie przyczyn tej bezdomności, czyli sterylizacje - to poraża przepaść miedzy nimi - tak, jakby decydenci nie rozumieli, że to naczynia połączone - mniej sterylek, więcej zwierzaków w schronie, i odwrotnie, Co się bardziej opłaca pisałam wielkokrotnie i chyba nie mam sensu powtarzać, jest to dla każdego jasne, podobnie jak to, że znaczna ilość kociaków trafiających do schroniska to kocięta nie z domów, a z działek, piwnic - takie, których matki byłyby sterylizowane, gdyby wystarczało środków z programu sterylizacji i gdyby był on bardziej dostępny - więcej i lepiej rozmieszczonych w mieście lecznic. I uściślenie - nie my korzystany z pomocy miasta, tylko koty. A być może to miasto korzysta z naszej pomocy, bo to miasto ma ustawowy obowiązek opieki nad wolnożyjącymi - bo gdyby musiało zatrudnić osoby wyłapujące koty? Jeden Animal Patrol sprawy nie załatwi. Gdyby te ponad 2tys kotów złapanych i wyciętych przez naszą grupę mnożyło się swobodnie, schronisko nie pękałoby, a dawno pękło w szwach - pamiętasz czasy, kiedy w schronisku było jednocześnie kilkadziesiąt kociaków? 60-70? I wszystkie padały w ciągu kilku dni…. A dorosłych kotów było np. ponad 150? Nie tak dawno to było…
2. Opieka pooperacyjna - w ubiegłych latach obowiązywało 48 godzin, zdjęcia kotek tak wypuszczanych prześlę Ci na maila, tu nie chcę nimi epatować … Znaczna część z nich nie przeżyła…. Obecnie obowiązuje 7 dni dla kotek i 2 dni dla kocurów - i ten okres jest w cenie ryczałtowej zabiegu, lecznica zgodnie z umową we własnym interesie nie powinna wypuszczać zwierząt wcześniej. Taki okres uwarunkowany jest biologią - zrastaniem się rany pooperacyjnej, Każdy, kto miał jakąś operacje z otwarciem brzucha zrozumie to 7-dniowe minimum - koty wracają do środowiska, muszą być na tyle sprawne, by uciec przed niebezpieczeństwem. Jeśli znasz przypadki przetrzymywania na koszt miasta zwierzaków dłużej, niż potrzeba - wskaż je. Pomijam zwierzęta chore, wymagające przeleczenia przed zabiegiem - to też lecznice miały w umowie. Materiały przetargowe przygotowane przez miasto też dostaniesz na maila.
3. Rozwijamy w miarę możliwości działania zmierzające do pozyskiwania środków finansowych niezależnych od kasy miejskiej - przede wszystkim na leczenie i przygotowanie do adopcji (szczepienie, odrobaczenie) zwierzaków w domach tymczasowych - corocznie leczymy kilkadziesiąt, w tym roku około 80ciu, odrobaczamy i szczepimy przed adopcją - w 2014 było to jakieś 250 kotów, w tym - na razie około 150. Generalnie za pieniądze uzyskane z różnych zbiorek płacimy tylko rachunki w lecznicach, nie pokrywany kosztów karmy, żwirków, transportu - to jest już w gestii domów tymczasowych, niestety. Być może z braku środków, być może dlatego, że raczej nie mam dobrych doświadczeń z „płatnymi” dt i hotelikami… mocno upraszczając, są mało zaangażowane w wyadoptowanie kota
4. Nie jesteśmy w stanie działać jak Kotylion, z kilku przyczyn - Kotylion zajmuje się głównie kotami domowymi umieszczonymi w swoim lokalu, łapanie i sterylizacja wolnożyjących to działalność uboczna, my odwrotnie - gros czasu spędzamy na ulicznych łapankach, potem trzeba „obskoczyć” koty w domach tymczasowych - mamy ich w tej chwili ponad 50 (kotów, nie dt), bywały okresy, kiedy w jednym dt było kilkanaście. Kotylionie - nie śledzę Waszej działalności na bieżąco, brak czasu, opis jest bardzo ogólny - jesli coś pominełam, przepraszam. Teoretycznie możemy nie brać tymczasów, zostawić domowe błąkające się koty i chore kocięta na ulicach, ale jakoś tak głupio… Chcemy w końcu pomagać tym kotom… Możemy jeszcze zawozić je do schroniska - ale to średnio się kończy… Sprawę znasz, losy miotów tam zawiezionych też - nie chcę o tym pisać.
5. A ogólnie - współpraca z karmicielami nie jest ani łatwa, ani przyjemna - zaznaczam, że mamy do czynienie głównie z tymi najtrudniejszymi, którym albo nic się nie chce, albo nie potrafią, i ogólnie są na nie, bo od łapania kotów są dobrze opłacane służby - dłuższy tekst w przygotowaniu. Bo o tych sensownych karmicielach nie ma co gadać - pożyczą klatkę, sami połapią, czasem poproszą o pomoc w ogłoszeniach czy transporcie - ale to sama przyjemność, bo widać rezultaty - z ostatniego okresu pozytywy to pan z Karolewskiej, panie z Żeromskiego, Wacława i Wrocławskiej, super negatywy to Produkcyjna czy Felińskiego. Ciekawi znajdą na miau i na blogu. Osoby czasem towarzyszące nam przy łapankach siwieją słuchając takich karmicieli. Sterczenie godzinami na świeżym ale upalnym lub zimnym powietrzu bladym świtem czy późną nocą, bo we dnie praca, przekopywanie brudnych piwnic czy komórek też do przyjemności nie należy - często przy akompaniamencie karmiciela - „pani, to się nie da, to się nie złapie, za mądre są” - dlatego jest nas mało. Po prostu bardzo trudna robota... No i dlatego „propaganda” leży - jak mamy do wyboru złapać ciężarną kotkę albo posiedzieć i popisać - idę łapać... Choć pisać jest mi zdecydowanie łatwiej
magicmada pisze: Nie piszę absolutnie o prywatnych kieszeniach łodzianek. Zastanawiam się, czy można jakoś zmienić sytuację, rozpropagować działania autorek tego wątku. Robią bardzo dużo i prac mają ciężką i niezbyt wdzięczną. Przecież dziewczyny działają w ramach fundacji For Animals, mogą oficjalnie gromadzić fundusze na działalność. Pisza bloga, ale zastanawiam się, czy większego zasięgu nie miałaby strona internetowa. Pewnie problemem jest to, że w ferworze pracy w terenie ciężko znaleźć czas na działania "marketingowe" , ale może to miałoby sens.
Na to chyba jest odpowiedź już wyżej - a propagować naszą działalność możesz, propagować bloga, który już jest i ma jakąś oglądalność, udostępniać FB, rozsyłać i umieszczać w necie ogłoszenia, opisy akcji i wiadomości - może strona internetowa miałaby większą oglądalność, ale zapewne dopiero po jakimś czasie - musiałaby przebijać się od nowa.. Więc na razie zostańmy przy blogu.
Jeśli chcesz porozmawiać o szczegółach - zapraszam na maila - albo na dzisiejsze KDO - nie chcę nudzić czytelników tego wątku - przeznaczonego dla kotów - teoretycznymi rozważaniami.