No dobra... Gawrysia miała zaklepany przez Alix dom na Śląsku, umówiona na wczoraj, więc się wybraliśmy na wycieczkę. Przekonana co do słuszności decyzji, zostawiłam Gawryśkę w nowym domu (jak to kotka z lasu, od razu dała się wszystkim wymiziać po brzuchu, wskoczyła na kanapę, kazała głaskać i obdzielała względami - będzie prawdziwą królową tego domu

).
Oddzwoniłam do Jopop od razu po wejściu do samochodu, ruszyłam w drogę powrotną. I jeszcze nie dojechałam do końca tej miejscowości, wystarczyło kilka minut jazdy - krzyknęłam do Jopop, że zadzwonię za chwilę, bo tu jakiś kot biega. Ano biegał - po ulicy, skakał na ludzi, wskakiwał pod samochody. Pani z pieskiem i pan na pobliskim cmentarzu powiedzieli mi, że już ileś osób zaczepiał i koniecznie chce wskoczyć ludziom na ręce i nie chce się odczepić. To i ja wzięłam na ręce, a potem spakowałam do wolnego od chwili transportera. Jeszcze kilka razy i już by nie zdążył przebiec przez jezdnię.
To coś ma na moje oko 5-6 miesięcy i jest szylkretową upiornie namolną dziewczyną. Postanowiłam, że po ostatniej księżnej pszczyńskiej dostanie na imię Marisca.

Też musiała szybko się zwijać z tych okolic.

A potem Jopop mi powiedziała, że nie jestem całkiem normalna i kradnę ludziom kotki.

Co do normalności stanowczo protestuję, chyba, żeby ktoś chciał uznać moje wybitne talenta za ponadnormalne.
I obiecuję, że będę kraść wszelkie koty, które będą biegać po ulicy i będą chciały zabrać się ze mną do domu.
Obiecuję to zwłaszcza od kilku tygodni - jechałam rano do pracy, widziałam kota przy jezdni. Rozglądał się, pomyślałam sobie, że nie mogę kraść wszystkich kotów, pewnie mieszka w pobliżu i zaraz wróci do domu. Nie wrócił. Wieczorem wracając z pracy widziałam już tylko rozjechane zwłoki tego kota. BTW, dzisiaj rano na tym samym odcinku drogi, na przestrzeni może 2 km były aż trzy kocie trupy. Pewnie też miały domy i też miały wrócić. Ale były głupie i wpadły pod koła.