Kathrin, czuję się w obowiązku wytłumaczyć wszystko, do czego się odniosłaś.
Potem obiecuję 'zakończyć temat Agis' i zniknąć z tego wątku, bo nic tu po mnie.
_kathrin pisze:Oj Kaśka, nie nakręcaj się już. To, że gdzieś kiedyś powiedziała, że kotka jest jej o niczym nie świadczy.
OK, mówić można dużo i nie zawsze z sensem. Też tak czasami miewam. Ale czym wytłumaczysz fakt, że Agnieszka STANOWCZO nie pozwoliła *anice* na obfotografowanie koteczki w celu zorganizowania pomocy od ślepaczków oraz zamieszczenia ogłoszeń adopcyjnych w necie ?
Dodatkowo, Aneta została wtedy potraktowana w lecznicy w wyjątkowo niekulturalny sposób. Jak, napisze może sama. W efekcie tego: *anika* jest kolejną osoba, która kategorycznie zrezygnowała z wszelkich kontaktów z Boliłapką.
_kathrin pisze:Moje też nie są ogłaszane, jak się do tego zabiorę, to będą. Już jestem beee?
Kwestia ogłaszania może być mniej lub bardziej pilna. Bardziej - bywa np. w przypadku, kiedy domów poszukują zwierzęta specjalnej troski, niełatwe do wyadoptowania. Albo wtedy, kiedy wiadomo, że DT jest tylko TDT - a potem grozi kociakom powrót do brudnej i zimnej klatki w lecznicy.
Poza tym, nie chodzi mi tylko o to, czy Agis sama dała ogłoszenia. Powtarzam: ona UNIEMOŻLIWIŁA ogłaszanie tej kotki komukolwiek innemu.
_kathrin pisze:Twoje teksty z Niebieskim, są ciosem poniżej pasa, nie znasz historii, nie byłaś przy tym, ale Twoja wyobraźnia kreuje scenariusze, które mniemam by Cię uszczęśliwiły. Niebieski umarł na FIV.
Zgadza się, umarł na FIV-a.
Wirus, którego był nosicielem (i żył sobie z tym jak najlepiej w domu Agnieszki przez 2 czy 3 lata), zmutował u niego w wyniku stresu tuż po miesięcznym pobycie w lecznicowej klatce, gdzie Agis była uprzejma zainstalować razem wszystkie swoje cztery koty.
Nie wnikam, co bylo tego przyczyną - nie moja sprawa, zakładam, że były realne powody, dla których koty Agnieszki nie mogly przez cały ten czas przebywać u niej w domu. Wszystko jedno. Ale taką sprawę odpowiedzialny i kochający właściciel załatwiłby zupełnie inaczej. Sama oferowałam pomoc, tj. przetymczasowanie jednego z kotów tak długo, jak długo będzie to potrzebne i jestem pewna, że gdyby Agnieszka poprosiła o tego typu pomoc inne znajome osoby, przechowalnia dla pozostałych trzech futer znalazłaby się bez większego problemu. Albo nawet dla czterech, gdyby z mojej oferty - uniósłszy się honorem - nie chciała skorzystać.
Niestety, Agnieszka wybrała najłatwiejsze wyjście. Zamknęła swoje cztery domowe, miziaste i przyzwyczajone do człowieka pieszczochy do jednej wspólnej, średniej wielkości lecznicowej klatki. Koty spędziły caluteńki miesiąc w zimnie, paskudnym brudzie (kupy leżące luzem na podlodze, powysypywane jedzenie i żwirek, brak wody...), tłoku (nie miały miejsca nawet na to, żeby każdy mógl swobodnie się położyć. siedziały stłoczone jak kury na grzędzie

) i stresie. Dwa 'bezprobleme' kocurki krążyły po klatce w tę i z powrotem żałośnie miaucząc, dominantka Szelma siedziała w jednym kącie prychając i wywijając łapami, Niebieski - skulony i wciśnięty w drugi kąt... Siedział jak skamieniały ze strachu. Bo Niebieski był kotem, który na całym świecie kochał i akceptował tylko Agnieszkę, a pozostałych rezydentów od zawsze bał się jeszcze bardziej niż ludzi.
Gehenna tych kotów trwała cały grudzień 2008. Nie po raz pierwszy zresztą zostały uwięzione razem w takich warunkach, ale po raz pierwszy chyba na aż tak długo. W międzyczasie kilka osób próbowało zainteresować się ich losem - niestety, w lecznicy i okołolecznicowym towarzystwie udawano, że problemu nie ma.
Choroba ujawniła się u kocura niedługo po zabraniu z klatki, w styczniu 2009. Jest na to nawet zapisany dowód - post Agnieszki z wątku "Smutno mi, bo..." na KŁ, z datą bodajże 25 stycznia.
W marcu Niebieski został uśpiony.
Nie wierzę, że nie było związku przyczynowo-skutkowego między uwięzieniem kotów w takich warunkach na cały miesiąc a natychmiastowym niemal po tym ujawnieniem się choroby. Agnieszka po pierwsze znała wystarczająco charakter Niebieskiego, a po drugie: posiada dosyć duża wiedzę weterynaryjną, dzięki której z całą pewnością mogła zawczasu przemyśleć możliwe tragiczne skutki swojego postępku.
Milczałam, ponieważ z wiadomych względów od dawna jestem w oczach niektórych tylko złośliwą, zazdrosną wariatką. Ale miarka się przebrała. Agis po raz kolejny z premedytacją zrobiła krzywdę bezbronnym stworzeniom. Poprzednio - ze zwykłego wygodnictwa, tym razem - jak mniemam, z nudów i dla rozrywki.
Nie jest to niestety jedyna ze
śmierdzących tajemnic dotyczących tej lecznicy, o których milczy się "dla dobra sprawy". Ja już nie muszę milczeć.
A na to, co napisałam o kotach i warunkach, w jakich przebywały - mam świadków.
Przykro mi.
Nie zamierzam wdawać się w polemiki i spory. Nie to bylo moim celem.
_kathrin pisze:Jeśli zachciałabyś z nami współpracować sytuację można w prosty sposób rozwiązać, koty do lecznicy będzie woził ktoś inny.
Potrzebujących kotów są całe hordy. Sentyment sentymentem, ale rozum też mam. W momencie, kiedy ktoś stwarza mi takie problemy, jakie stworzono w Boliłapce (a mówiąc wprost: wyrzucono mnie stamtąd na zbity pysk, z dwiema ciężko chorymi kotkami w trakcie leczenia), po prostu odwracam się na pięcie i nie chcę mieć z danymi osobami i miejscem nic wspólnego. Początkowo faktycznie prosiłam o pomoc inne osoby, głównie Anetę. Wystawałam pod lecznicą jak ta k. w deszcz i czekałam, bo nie wolno mi było wejść do środka. Aneta również dostała z Boliłapki wilczy bilet.
Stwierdziłam, że dużo prościej będzie, jeśli zerwę CAŁKOWICIE wszelkie kontakty z tą lecznicą. Moje tymczasy leczą ci sami lekarze, którzy opiekują się Draniami. Kwestie finansowe w miarę możliwości biorę na siebie, zazwyczaj oferują mi też dobrowolnie jakąś pomoc osoby, od których pochodzą koty. Szczepionki, leki, możliwość rozliczania faktur itp.
Kotów, którym można pomóc, są w samej Warszawie tysiące. Nie będę na niczyjej łasce tam, gdzie się mnie nie chce.