
Buba i jej pierwszy (i miejmy nadzieję ostatni!) miot. Czarnuszek z pierwszego planu zaginął.

Mam nadzieję, że jednak ktoś go wziął, bo malec garnął się do ludzi i był mizialski.
Po prawej Jean-Claude - obecne na tymczasie u margoth82. Był bardzo chory, ale jednocześnie ufny, więc udało się go złapać i wyleczyć.
I uciekający w tle pingwinek - jedyny, który został. Dziki dzik, na szczęście dałam radę wyleczyć go w warunkach polowych.
Smutno mi i martwię się jak o własne domowe futra...

Jestem za te podwórkowce częściowo odpowiedzialna...
Karmię je, leczę, jak są chore, dbam o ich budkę...
Są dla mnie trochę jak moje dzieci, a tu ciągle jakieś zmartwienie.

Jak koty siedzą w domu i śpią na łóżku, to jednak nie ma tylu zmartwień...
Axa76: istotnie - brzmi to dziwnie, ale ja już nie takie rzeczy w życiu widziałam i nie takich dziwactw doświadczałam (mimo tego, że dopiero trzydziestka mi za chwilę stuknie), więc spróbuję Twoją metodę zastosować. Stracić - nie stracę NIC. A jeżeli ma zadziałać - to dlaczego nie?

A za wariatkę i tak wiele osób już mnie uważa, więc co mi tam!

Od kiedy wyjechał małż karmię podwórkowce rano. Tak więc jutro około 8:30 chcę Bubę widzieć na śniadaniu przy budce. Z tą myślą pójdę spać. A potem "umówię się" z nią na łapankę.
