Maluchy - już wcale nie takie maluchy złapane!!!!
Trzy sztuki, czwarty wg słów Pani, którą tam spotakałyśmy, która koteczki dokarmia, prawdopodobnie trafił już do jakiegoś domku. Marta ma to potwiedzić, bo zna osobę, która w tym miała uczestniczyć.
Młodzież prawie bez dyskusji weszła do klatki - łapki, wszystkie trzy na raz, klapka została zamknięta ręcznie (nie zdalczynnie) i już były nasze.
Bury, szylkrecia (znacznie drobniejsza, ale śliczna) i czarne. Wylądowały w wymoszczonym koszyku - transporterku i nawt w nim nie protestowały.
Oto one:
Podróż odbyła się bardzo spokojnie, nawet nie miauknęły w samochodzie. Ogólny ich stan "tak na oko" nie jest zły, nie są wychudzone oczka i nosy mają czyste. Teraz są już bezpieczne u Marty w domu - czeka je przegląd, odrobaczenie i odpchelnie. No i oczywiście oswajanie - dzikusy okrutne jak na razie - a może po prostu bardzo przerażone kocie dzieci.
Ten obywatel niestety nie dał się złapać:
Wszedł nawet do klatki, ale niestety blokada się zacięła i nie udało się kotucha "uwięzić".
Wg słów Pani karmicielki jest to kot, którego ktoś wyrzucił na działkach rok temu, na początku zupełnie nie potrafił się tam odnaleść, z czasem jednak zaadoptował się do stada i nieco odchuchał. Marta obiecała, że mu nie odpuści i złapie.
Nie udało nam się także złapać mamy kotów na steryklę, pooglądała klatkę i poszła swoją drogą... ale jej równiez nie będzie odpuszczone.
Wspominana pani bardzi się cieszyła, ze ktokolwiek losem kotów się przejmuje i nadziwić się nie mogła, że zależy nam na ich złapaniu. Widać prosta kobietka, ale o dobrym sercu - dba tam o te koteczki jak może, nawet ciepłe mleko im przynosi i jedzenie w miarę możliwości.

W odróżnieniu od właściciela sklepu, na zapleczu którego cała rzecz się rozgrywa

, który pytał czy my te koty na handel łapiemy

, a w ogóle to one są jego i nie pozwala wrrrr
Dalsze losy kotków już w rękach Marty, myslę, że niedługo się odezwie.