» Śro kwi 18, 2007 21:00
Wszystko zmierza ku dobremu
To był długi i piękny dzień.
Rano co prawda pogoda nie powitała miasta, tak jak wczoraj radośnie, jednak nawet te kilka kropel wody nie było wstanie powstrzymać nas... Nas, które z siłą wodospadu, postanowiłyśmy przebojem zawojować przyszłość. Jak więc deszcz ma się do wodospadu?
Piastka od samiutkiego rana darła dziobek, poganiając mnie ze śniadaniem. Jak codziennie prawie nie pozwoliła mi wejść z miseczką... Hmm, gourmet z nerkami... - w ząbki panienkę ukłuł. No kto to widział takie fuj? Miseczka długo stała i próba sił mi absolutnie nie wyszła, kicia za to zjadła całą michę chrupeczek. I dobrze!
Po śniadaniu oczywiście na nowo pyszczydło straszne się odezwało – teraz trzeba drzwi otworzyć, bo mała królewna ma ochotę zwiedzić domek. A masz! Pokaż jaka jesteś odważna! No, no, kicia dziś śmielej zwiedzała mieszkanie. Wracała do pokoju, sprawdzała czy nadal jest bezpieczna i wychodziła kolejny raz na podbój świata. Nadzorowałam całą akcję, bo Psotka oczywiście wcale się nie bała Piastuni. W którymś momencie nawet wlazła do pokoju mojego syna zupełnie ignorując warkot Piastki. Po Psotce odważył się Totek, a potem i Plisia. Tego, to już było za wiele jak na mały czarny łepkek Piastuni. Nastąpiło bliskie spotkanie trzeciego stopnia, po którym Totuś zajął strategiczne miejsce na półeczce w przedpokoju, a Pliśka dostojnie oddaliła się w ustronne miejsce spać. Tylko Psotunia nie dała za wygraną. Biedna Piastka, zignorowana przez koty, pewnie poczuła się głupio. A to małe, co wszędzie nos wściubia wydawało się nie groźne. Nie aż tak, aby nie syknąć raz i drugi ostrzegawczo. Ale to raczej dla zasady tylko.
Kiedy mój syn, Mateusz wrócił ze szkoły, zaczęłam szykować czarnulę na wizytę u weta... Szeleczki, a jakże, grzecznie pozwoliła sobie ubrać, ale już włożyć do miękkiego i wygodnego dla mnie transporterka – absolutnie! Nie pozostało więc nic innego, jak wpakować kotkę do wielkiej klatki. Kicia bała się odrobinkę po drodze. Pewnie w jej małej główce nie mogło się pomieścić, że niosę ją w nieznane. Wizyta w gabinecie odbyła się nad wyraz spokojnie. Oczywiście zapomniałam z emocji zabrać książeczkę kitki, ale obeszło się bez niej jakoś. Kicia przeszła badanie bez jednego mruknięcia, mocno we mnie wtulona; dostała witaminki i pastę na robaczki. Wracając do domu, byłam pełna obaw, jednak...
Kicia, jak tylko zobaczyła swój pokój, radośnie wyskoczyła z transporterka i zaczęła się miziać o moje nogi. Cudownie! Chciałam wyjść i zostawić Piastkę na chwilę samą, ale gdzie tam. Kotka prześlizgnęła się obok mnie i poszła do kuchni. Potem wróciła się i załatwiła w kuwecie „strasznej trójcy”, a potem to już nie było siły, żeby siedziała w swoim pokoiku!
W atmosferze czujności ale też radosnego odkrywania dotrwaliśmy cali i bez bójek do samego wieczora. Tak całkiem różowo nie było, bo Piasteczka kilka razy pogoniła koty. Myślę jednak, że wszystko powolutku się układa.
Na nocny odpoczynek, uznałam, że lepiej aby Piastka nadal spała z Mateuszkiem. W końcu po dniu tak wypełnionym emocjami wszystkim należy się trochę spokoju.
Żadne niebo nie będzie Niebem, jeśli nie powitają mnie w nim moje koty.
