» Czw paź 26, 2006 1:13
Wiem, że to nie o tym wątek, ale tu jest parę życzliwych mi osób.
Nie mam siły. Powinnam, a raczej MUSZĘ przygotować na jutro wykład. W zastępstwie, za szefa. Dzis dostałam materiały - notatki i slajdy. Ratunku!!! To już chyba wolałabym sama od nowa to szykowac...
Musze, muszę to zrobić, wykład jest o 8-ej. A ja siedzę w necie, gapię sie bezmyślnie na monitor. Czytam dowcipy i próbuję kopnąć się w 4 litery.
Nie mogę.
Widzę Fredzię, jeszcze u mnie. Jak wdrapuje sie na drapak. I widzę tę małą, bezimienną koteczkę, która odeszła w piątek. Przytuloną non stop do brata - Tofika.
W sąsiednim pokoju stado Zombie, o których nie umiem myśleć bez nerwów. Nie jest źle, nakarmiłam tę najsłabszą dziewczynkę, na noc spróbuję ją zapakować ciepło, choć niestety się wyrywa trochę. Ale boję się. Cholernie się boję, może nawet bardziej niż trzeba.
Wydają mi się non stop za słabe, non stop za mało jedzące, non stop za ciepłe lub za zimne, non stop jakieś nie tak. Obłęd. Nie wierzę oczom i teremometrowi gdy pokazuje normalną temperaturę.
Maćka nie ma, zresztą nie chcę go po nastu godzinach pracy dodatkowo obciażać myśleniem o kotach i martwieniem się o nie. Leczy je, daje im zastrzyki, ogląda. Daje rady. Ale nie rozmawiamy o nich, nie mogę go w to angażować.
Myślę z paniką, że zaraz po oddaniu Zombie powinnam wziąć z lecznicy te kociaki. A jak i one zachorują? Poza tym - po prostu - mam na jakiś czas przesyt kociakami...
Jest jeszcze ten duży kocur, też mi nie daje spokoju. On tak neisamowicie smutno patrzy w tej klatce, tak bardzo boi sie i nie rozumie. I tak sie przytula gdy się go wyjmie. I tak mruczy...
Czasem mam ochotę rzucic to wszystko i dać sobie spokój. Dużo mnie to kosztuje. Psychicznie, fizycznie i dosłownie-ekonomicznie. To trzecie byłoby najmniej wazne, gdyby nie to, że chcę dla nich wszystko co "naj". A po prostu mnie na to nie stać.
Ech, rozkleiłam sie kompletnie.
A co z wykładem???
