» Pon mar 11, 2019 10:45
Re: (4) Mika(**), Tato(**), Mamunia(**), ból łzy i tęsknota.
Wyrazy współczucia dla Pani. Trochę czytałam Pani historię i chcę się podzielić swoją. Będzie raczej długio...
7 lat temu u mojej babci stwierdzono raka szyjki macicy, krwawiła już dużo wcześniej ale wiadomo nie chciała z tym nigdzie iść więc rak pewnie był zaawansowany. Była operowana, wycięto jej wszystkie narządy kobiece w ramach nfz. Potem na prywatnie chodziła na konsultacje do prof. ginekologa onkologa. Nie brała chemi tylko mało inazyjne naswietlania tych okolic. Ponoć nie było potrzeby nic innego robić. W ciagu roku okazało się że ma raka na jelitach.
A było to tak.
Poszła w piątek do ośrodka zdrowia, nie mogła od tygodnia się załatwić w wc. Już dawno miała takie problemy ale to bagatelizowała. Chirurg z ośrodka po obejżeniu odbytnicy kazał jej wrócić w poniedziałek z drugą osobą, nic nie powiedział. W sobotę około połnocy silnie bolał ją brzuch, miałą rozwolnienie, lało się z niej non stop. Ledwo szła do wc, musieliśmy ją prowadzić i podcierać. Wracała do łóżka i w łóżko robiłą, nie nadąrzaliśmy. Wezwaliśmy pogotowie. Wspominaliśmy o raku macicy i o wizycie zeszłego dnia u chirurga ws. wypróżniania i że jego postępowianie daje nam podejżenie że może mieć raka jelit i że powinna jechać do szpitala. Pan z karteki sugetował biegunkę, w raka nie wierzył, chciał dowód na nasze słowa. długo siedzieli u nas, w końcu ja zabrano do jabliższego szpitala a równocześnie takiego do którego należymy- w pod poznańskiej miejscowości. Nast dnia byliśmy u niej, była chyba w śpiączce farmak. a\ bo spała i nie budziły jej hałasy albo dostała silne leki na sen- nie znam się ale śpiąc mlaskała i drapała się po twarzy mimowolnie jak człowik który śpi normalnym snem, leżała z innymi pacjentami w pokoju, pamiętam do dziś jak jej "sąsiadka" w łóżku obok miała wtedy odwiedziny kogoś z rodziny, rozmawiali, śmiali się a moja babcia spała i się truła...Niczego sie nie dowiedzieliśmy bo w tamtą noc w szpitalu nie było lekarza. Nast. dnia bylismy znów, okazało się że była operowana nie wiem czy tamtego dnia po naszej wizycie czy w dniu nast. gdy nas powiadomiono gdy przyjechaliśmy- byłysmy zbyt przejęte. Leżała w dużej sali wraz z innymi nieprzytomnymi. Była w śpiączce farmak. mówilismy do niej, zero reakcji, odruchów. Lekarz powiedział, że miała wycięta sporą część jelita i ma zapalenie otrzewnej bo pękło jelito (pewnie wtedy w sobotę o północy), stan był b.ciężki. Mówił że jeśli z tego wyjdzie albo zszyją, połączą jelita jakoś by funkcjonoać albo bedzie miała worek. Najpierw miała zareagować na leki i narządy np. nerki miały podjąć pracę, zregenerowac się- może coś przekręcam bo to było dawno a my bylismy pod wpływem emocji. Ale piszę co pamiętam mniej więcej. Nastt. dnia byliśmy u niej leżała w sama w osobnym pokoju ale na tym samym oddziale, leżała zupełnie nago, przykryta cienkim niby prześcieradłem, wybudzona. Lekarz wszedł z nami i zapytał:"Boli panią coś? Nie poli nic, prawda?" Babcia kiwnęła głową i powiedziała, że nie. Lekarz odszedł. My się jej pytamy czy sie lepiej czuje. Ona, że nie. Chciała wracac do domu, podnosiła się, musieliśmy ją powstrzymywac i kłaść, mówić że tu ma leki i maszyny my jej nie pomożemy w domu, musieliśmy krótko siedzieć bo nie chciała zostać w szpitalu, mówiliśmy że ją odwiedzimy, że wyjść stąd nie może. Nast. dnia nie byliśmy bo z mamą nie mamy auta i za kazdym razem prosiliśmy o podwiezienie te samą osobę z rodziny i mama już miała opory ciągle prosić. Miałysmy odwiedzić babcię nast. dnia po jednodniowej przerwie. W dniu kiedy mieliśmy jechać zadzwonili do nas że babcia nie żyje.
Mieliśmy żal:
1) do chirurga onkologa profesora który ją leczył na raka macicy, że nie kazał jej zbadać jelit skoro sa tak blisko siebie oba narządy
2) że chirurg z ośrodka w piątek kazał jej przyjść w poniedziałek z kimś z rodziny bo pewnie bał się jej powiedzieć prawdy gdy będzie sama, że ma raka a w sobotę pękło jelito, zresztą chyba wtedy jej mówił jeszcze że wyznaczy termin do zabrania ją do szpitala- gdy rak był tak wielki że nie można było zwlekać!
3) do panów z karetki którzy z nerwowością w głosie bagatelizowali nasze napomnienia o raku i że nie wykryli że babcia ma zapalenie odszewnej i zabrali ją do szpitala bez lekarza dyzurującego w nocy
4) do pielęgniarek, które uspiły babcię bo jak mówiły "szalała, chciała iść do domu"- nic dziwnego, skoro ją bolało strasznie, pęknięte jelito a nikt jej nie pomagał, przez co przez godziny z jelit wylewało się na otrzewna i organizm się truł a nikt nic nie zrobił
Babcia w trumnie była jakaś taka opuchnięta, bardzo zmieniona na twarzy.
Babcia miała 74 lata, była silna, pracowałą w ogrodzie, rabała drewno, mając 20 lat zachorowała na reumatyzm, pół roku leżała w szpitalu, powstała wada niedomykalności zastawki, ówcześni lekarze przywieźli leki z argentyny i ja wyprowadzili z choroby. Miała do końca życia wadę serca ale nigdy z tym sercem nic się nie działo, nie chorowałą na nic. Brała leki, jeździła do pani dr. kardiolog która nawet śmiała się i mówiła jej, że nie da się zatruć lekami- babcia powiedziała jej, że wszystko co lekarze każą jej brac dzieli na mniejsze dawki i czuje się dobrze. Podczas menopauzy miała załamanie nerwowe, na widok jedzenia wymiotowała, nie jadła. Pewien psychiatra dał jej leki na nerwy i wyciagnął z tego, do końca życia chwaliła sie nam że nawet dłonie jej nie drgną gdy je wyciągała przed siebie, tak wyleczono jej nerwy.
I dopiero służba zdrowia rodem z XXI w. ją doprowadziła do śmierci....
Mój dziadek, jej mąż miał miazdżycę, przeczyszczano mu żyły, wstawiano stenty, przerwano jakąś żyłę, zadzwoniono wtedy do babci ze szpitala pytając ją o zgodę na natychmiastową operację otwarcia serca, zgodziła się. Udało się. Dziadek potem miał jechać do szpital rehabilitacyjno - kardiologicznego, na 2 tyg. na rehabilitacje, czuł się normalnie. Pojechał, po tygodniu przyszedł do nas policjant z wiadomością, że powiesił się w tamtejszym wc na pasku. Moja kuzynka pytała w tamty szpitalu o niego, ktoś jej mówił, że nie powiesił się, że zasłabł, upadł. Nie wiem czy kuzynka nie kłamała by babcię pocieszyć ale znajomy przed pogrzebem otwarł trumnę i nie widział śadów na szyi... Mamy żal że opieka w tamtym ośrodku była niewystarczająca, jeśli to prawda, że zasłabł, że nie pomogli mu od razu a potem zganili na niego, że się powiesił, ale tego co tam zaszło nikt nie potwierdzi...ani nie zaprzeczy...
Babcia żyła 3 lata po dziadku...
Tak wygląda opieka zdrowotna XXI wieku...