
Wczoraj byłam u Księcia.
Księciu piękny, lsniący, zadowolony.
Trochę się speszył, bo z tej radości wzięłam go na ręce i przytuliłam.
Biedny Lucek, nadal się boi kiedy się go łapie, podnosi itd. Pracujemy nad tym, kroczek po kroczku, przytulam, głaszczę, pozwalam mu odejść kiedy chce, ale mimo to czuje się osaczony taką formą czułości.
Na szczęście nie spina się aż tak jak na początku, po jakiejś "nieprzyjemności" coraz szybciej wraca do normy. No i głaskanie nadal jest nr 1
Wsparcia potrzebuje też przy balkonie. Chciałby ale się boi. Niestety pecha ma do tego balkonu, bo miejsce z pozoru spokojne a jak się Lucek pojawił to się okazuje że wszystko przeszkadza mu w wyjściu. Raz to budowa tuż za oknem, huk maszyn, dźwigi. Dwa to ujadające jak wściekłe psy, które sobie ludzie tam pod ich balkonem puszczają.
A wczoraj jeszcze doszedł do tego traktorek koszący trawę i kiedy Lucuś zrobił krok to akurat zaczął kosić

.
Także wczoraj balkon przepadł , wyniosłam go na ręce na chwilę, i nawet zaczął obserwować gołębie, już trochę się rozluźnił a tu galopem wypadł na nie jakiś mały jazgotliwy kundelek i ledwie Lucka opanowalam żeby się nie pozabijał w ucieczce...
Biedne kocisko, straszny ma uraz do tych psów.
A szkoda, bo mógłby gdzieś trafić do domu z psiakiem...
Dzisiejszy balkon już wypadł lepiej. Wyszłam z nim na rękach, rozgłaskałam i położyłam na słoneczku. Rozluźnił się fajnie, zaczął zaciągać wiatrem , obserwować sikorki, a potem zmrużył oczka i wystawił pychol do słonka. Cudnie! Dałam mu wolną rękę, więc pogrzał się chwilę, a potem sam wrócił na swój ukochany fotel.
Lucek ma już nawet swój fotel na którym większość czasu śpi. Na nim jest polarkowy kocyk, więc musi być mu wygodnie. Dziś turlał się po nim jak głupiutkie kocię

A ja w tym czasie miziałam go ile wlezie.
Zawiozłam mu wczoraj siatki jedzenia, z radością stwierdzam że ma dość spory zapas. Dokupiłam mu jeszcze kilka saszetek rossmanowskich, które zjada ze smakiem ze względu na dużą ilość sosu. No dobra, wody.
Ładnie wygląda, zaczyna być okrągły, cieszy mnie to.
Sierść nadal sypie się tonami, ale już błyszczy, i jest normalnie czarna.
Ale mimo wszystko chyba muszę nas umówić do weta, bo Lucek coś jakby pokasłuje, coś jakby go zdławiało.
Podobno tak ma od początku, stawiałam że może go ciągnie na wymioty od kłaków, bo kilka razy nam zwymiotował takim zbitym stożkiem kudłów.
Odkłaczacza jeść nie chce. Boi się tego, nie lubi jak się mu zbliża do pyska, a sam z miski nie zje.
Dlatego kupujemy mu karmę odkłaczającą licząc że może choć trochę pomoże.
Fakt faktem tona kudłów z niego się sypie.
Znów muszę iśc tam posprzątać w jego pokoju, bo to co się tam dzieje to łoranyboskie.
Właśnie zgarnęłam ich koc z wersalki do prania i moczy mi się w wannie.
Czekam kiedy będzie kolej na dywan
