Cudak1 pisze:Kurcze... a jak nowotwór został zdiagnozowany? Bo u nas najpierw martwicę stwierdzono, potem w kierunku grzybicy był leczony i na końcu typowo na rany :/
Czytałam, jak to jest z Mruczkiem

U nas opinia histopatologa była taka, że jest to zmiana nowotworowa, która może dać miejscowe przerzuty. Pierwszy raz urósł nagle, po usunięciu kawałka ucha zaczął odrastać w ciągu kilku tygodni. Usunięto z zachowaniem ucha, ale miałam nastawić się, że następnym razem pójdzie całe ucho. Minęły prawie dwa lata, uszy od sierpnia były coraz gorsze, do tego Krzyś łysiał w różnych miejscach. Grzyb i pasożyty zostały wykluczone, rany na uszach ciągle sobie rozdrapywał. Łyse miejsca na ciele zaczęły po kuracji antybiotykowo-sterydowej zarastać, uszy niekoniecznie (uszy to wina słońca, to prawie cały biały kot, tego upalnego lata dużo czasu spędzał na balkonie, nie wiedziałam, że powinnam traktować te uszy kremem z filtrem). Na początku zeszłego tygodnia stwierdzone zostało zapalenie uszu, przy okazji oczu (z którymi jest problem od początku, właściwie od bezdomności Krzysia). Myślę, że zapalenie w uszach udało się zwalczyć, wystarczył ornipural, na oczy nie pomoże mu już chyba nic, no i niby uszy zaczęły się jakby powoli goić, zarastać meszkiem, ale w poniedziałek zauważyłam, że dzieje się to, co już przerabialiśmy dwa razy. Naszego weta w tym tygodniu nie było, w poniedziałek albo wtorek jedziemy z Krzysiem. Może lewą małżowinę się zachowa, zobaczymy.
Za Mruczka trzymam kciuki. Parę dziewczyn już tu pisało, że lepiej w tej sytuacji ciąć, kot nie będzie miał pretensji, a oszczędzi się mu stresu związanego z wożeniem do weta, badaniami, leczeniem, smarowaniem i psikaniem. A do tego, jak widać, i tak to nic nie daje na dłuższą metę
