Dawno nie pisałam, ale taka deprecha mnie dopadła, poza tym ledwie w pracy wytrzymuję, boli ręka, spadłam ze schodów, ale na szczęście nic nie połamałam, drugi raz kostkę wywichnęłam i w kółko Macieju, ale co najgorsze, martwię się co z kotami dziadków, dokąd pojechały, jak są traktowane, przecież to koty domowe były, regularnie karmione, odszukałam babci kuzyna, miły człowiek, ma napisać, co u kotów, mówiłam, że w razie zachorują, albo coś się zdarzy, żeby dał znać i odwiózł z powrotem.,,,,

to decyzja babcia była, dziadek leży w zakładzie opiekuńczym i może tylko płakać w poduszkę, co też czyni

nie spodziewałam się, że tak szybko skończy się i w taki sposób, ale cóż życie pisze brutalne scenariusze....

babcia oznajmiła mi że do zimy cztery pozostałe chore i stare koty muszą znaleźć domy w innym wypadku będą uśpione, albo wylądują na dworzu

w pracy zginęła 3 razy karma, w 3 różnych miejscach, dobre kilka kilogramów, więc nie wiem co myśleć, daję tylko na styk, a przecież tyle lat stały wiaderka z zapasem, zwłaszcza, że teraz pojawiają się co raz to nowe koty,,,

jeden nawet jak sobowtór mojego Tofika tylko z całkowicie uciętym ogonkiem...
rozmawiałam z facetem od ochrony, miał przejrzeć monitoring, ale nie wiadomo, że coś się doszuka, masakra, jak tak można...
karmę na razie mamy, starczy do zimy, także chociaż pod tym względem sytuacja opanowana....
Pingwin za nic w świecie nie da się oswoić, karmię go już ponad rok, śpi w domku w ogródku, wejdzie na chwilę do pokoju, i .,...ucieka gdzie pieprze rośnie, dzikus jeden...
Seniorka też ma się dobrze, w ogródku z przodu mieszkają jeże, mam fajny filmik który zaraz tu zamieszczę...