Właśnie wróciłam od naszego weta... pomijam, że nie wziął ode mnie złotówki za zastrzyk, i w ogóle za wizytę to jeszcze wymiział Bąbla, wyprzytulał i powiedział, że pożyczy mi klatkę jeśłi będę potrzebowała na tak długo na jak długo będzie mi potrzebna, bez żadnej kaucji oczywiście

Dodam, że nie jest to żaden znajomy, ot wet, który regularnie szczepi i odrobacza naszą zwierzynę ewentualnie ratuje z kłopotów jeśli już się takie zdarzą a więc jesteśmy pacjentami jak wszyscy inni...
A Bąbelek... niestety nie widzi w 100% ale absolutnie nie jest przesądzone, że nie będzie widział. Wypadek zbiegł się w czasie mniej więcej z momentem kiedy kotki zaczynają widzieć i teraz ten proces albo się zatrzymał albo jest zaburzony ale to nie jest kłopot..poza tym jest w ogólnym stanie dobrym. Biduś płakał troszkę przy zastrzyku ale za to okazało się ile ma siły!!!

I powiem Wam, że mimo zdarzających się niezbyt pochlebnych opinii nt. AZ Wet to ja jestem zdania że uratowali Bąbelka a na pewno nie odebrali mi nadziei, że się uda. Nie naciągnęli na bajońskie wydatki związane z lekami czy badaniami, zrobili to co należało. Jasne jest że jak pomocy lekarza potrzebuje ktoś bliski to oczekujemy od niego (lekarza) całkowitego zaangażowania i wczucia się w naszą sytuację. I zazwyczaj wydaje nam się że mógłby zrobić więcej niż robi ale często jest to po prostu nasze nieobiektywne spojrzenie. i trudno się dziwić, bo jak tu patrzeć obiektywnie i bez emocji gdy choruje ktoś bliski, nie ważne zwierz czy człowiek...
W ogóle przestałam brać pod uwagę możliwość oddania Bąbla! Jedyną sytuacją w jakiej mogłabym to rozważyć jest taka, kiedy stwierdziłabym, że w naszym zwariowanym domu nie jestem w stanie zapewnić mu bezpiecznego powrotu do zdrowia. Ale wtedy trafiłby do mojej mamy, która już się zadeklarowała, że ewentualnie zajmie się jego rehabilitacją jeśli będzie taka potrzeba.