Jednego posta piszę w pracy z doskoku, więc od paru godzin
Witaj Antoninośnieżko
Nieustająco: nie ma sprawy!! Cieszę się, że grzejący gadżet się przydał i AnTosia go polubiła
No cóż..
Niestety, zupełnie przypadkowo, byłam świadkiem części zdarzenia opisanego przez Antoninęśnieżkę.
Leczę koty w tej lecznicy prawie od półtora roku, bywałam w innych/różnych od lat, ale takiego kosmosu nie przeżyłam nigdy. Do dzisiaj nie mogę zrozumieć co i dlaczego się stało.
Czy ktoś nie zrozumiał (recepcja? lekarz??), że kot przyniesiony do lecznicy jest a) umierający, b) chory na pp i natychmiast musi się znaleźć w osobnym pomieszczeniu + dostać błyskawiczną pomoc?
Jeżeli tylko taka informacja została podana, a rozumiem że tak było, to reakcja powinna być oczywista. Kiedy ja wiozłam kota z pp i zadzwoniłam z drogi - problemu z ustaleniem co i jak czynić nie było w ogóle. Ale, tak jak Jana pisze i z tych właśnie powodów, z recepcją czasem są problemy..
(chorego na pp mojego kota zapisano na inną osobę, wprawdzie o takim samym imieniu i nazwisku, ale z innym adresem, w innym mieście, z innym nrem telefonu.. niby nie jest to ważne przy płaceniu rachunku, ale za to super ważne w momencie konieczności kontaktu z chorym ze strony lecznicy)Najpierw był pozorny spokój w poczekalni, wielogodzinne oczekiwanie cierpiącego stworzaka, opadającego z sił z minuty na minutę, później lejąca się krwawa biegunka, harmider, krzyk, napięcie, złe emocje..
O ile w ogóle wizyty w lecznicy w sprawach poważniejszych niż obcięcie pazurów są przyjemnością - to z dr Uznańską miałam przyjemność raz się spotkać, tak samo z dr Czubek, trzy czy cztery razy z drem Jagielskim i drem Dominiakiem, najczęściej - czasem kilka razy w miesiącu - widywałam się z dr Cetnarowicz i dr Altrych. Nigdy nie mogłam narzekać na ich, czy personelu, zaangażowanie w leczenie, stosunek do pacjenta czy mnie, jako opiekuna. Wręcz przeciwnie - zawsze wspierali radą, ciepłem, delikatnością, spokojem i absolutnie tak samo odnosili się do przynoszonych pacjentów. Empatia i życzliwość (dr Altrych, dr Cetnarowicz, dr Jagielski) wyszła nawet poza gabinety, ale o tym nie chcę tutaj pisać, uwierzcie za to proszę. Nigdy nie spotkałam się też z jakimkolwiek rabanem, tak jak zresztą w żadnej z lecznic w której byłam. Dlatego nieustająco i niezmiennie sytuacja z lecznicy na Białobrzeskiej z przedostatniego dnia starego roku pozostaje dla mnie nieprzyjemną zagadką: co nie zadziałało, komu i z jakiego powodu puściły nerwy, kto czegoś nie dopilnował. Ani nie chcę, ani nie jestem w stanie obiektywnie ocenić całości i być arbitrem, jako że od początku do końca nie byłam obecna (z kilku opisywanych godzin znam ostatnie półtorej z poczekalni), ale uwierzcie, że do dzisiaj mam ciarki, niesmak i zawirowane uczucia.
Niezależnie od tego, z wielu powodów, będę na Białobrzeskiej bywała (choć oczywiście nie chciałabym mieć powodu, by w ogóle chodzić do weterynarza "służbowo"). Liczę, że standardy które znam dotychczas, nie zmienią się i to co się wydarzyło było jednostkowym, koszmarnym nieporozumieniem.
Z wielu powodów będę bywała także u dra Macieja Czajki. Ja również jemu zawdzięczam uratowanie kotki.
Szczęściem w nieszczęściu, Tosia dobrzeje.