Wiecie co, ja mam taką dziką dzicz z Milanówka..Schowany pod paletami, wolontariusze po ok 2 tyg zorietnowali się, że jest taki kot...jak przelaciał gdzieć obok... Okazało się, że strasznie wychudł,
jak byłam w schronie, TWZ pokazał mi zawiniątko z wychodzonym na maxa, mega przerazonym kotem w środku i na środku zimnej izolatki (nie klatki) nie wytrzymałam i dałam DT, okazało się, że ma PNN i trzeba DT do końca...dałam... Teraz Guciu jest miziakiem (jeszcze nie nakolankowym), szaleje i się bawi... I jest absolutnie domowym kotem, żebrzącym o jedzonko, szalejącym z piłką i kawałkiem parówki

I nie ma żadnej ochoty wychodzić poza drzwi mieszkania
Sytuacja, o której mówi Bożena jest zupełnie inna, bo Ona - te, jak dobrze zrozumiałam do tej pory wolnożyjące koty!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! - dba i leczy ( i tego jestem pewna), więc tu, dla mnie, nie ma nawet mowy o zamknięciu w mieszkaniu. I tu Bożeno, masz całkowitą rację. Jednak takie niby dzikie koty ze schronu jednak próbowałabym wyadoptować -trzeba zawsze pamiętać, że koty mogą tak zareagować na gwałtowną zmianę sytuacji... I wtedy domowy kot, po schronie - przerażony i niby zdziczały może naprawdę nie dać rady na wolności...Nawet z pełną miską.