» Czw mar 03, 2011 14:20
Re: Zbieraj znaczki, nie koty. Rozmowy o kolekcjonerstwie II
Mała1 - ja też to tak odczytuję. I też coraz bardziej boję się pisać cokolwiek na forum - głównie dlatego, że obhawiam się nadinterpretacji, złej interpretacji, niedomówień itp. a niestety net daje takie możliwości. I te możliwości w połączeniu z postawą, którą tu niestety częśto obserwuję "wiem jak jest", bez weryfikacji, sprawdzenia, czyli postawą pewności zamiast dyzkusji i rozwiewania bądź potwierdzania obaw i wątpliwości - to połączenie sprawia, ze się boję bo źle znoszę atak i bezpodstawne zarzuty.
Rok temu zaćżęła się moja "przygoda" ze zbieraczką. Wtedy nie miałam pojęcia o zbieractwie (tzn. wiedziałam że coś takiego jest, ale w życiu by mi nie przyszło do głowy, że zbieraczka stanie na mojej drodze). Zbieraczka ma wyższe wykształcenie, jest artystką, ładnie dobiera słowa... generalnie ma duże umiejętności manipulowania informacją tak, ze ludzie są przekonani, że ona kocha koty, działa na ich rzecz, ba... jest krzywdzona przez kocich fanatyków i nic nie rozumiejących sąsiadów. Zbieraczka ta przekonała i uwiodła (w sensie mentalnym) swojego weta - dopiero teraz dociera (zaznaczam: dociera, a nie już dotarło) kim ona jest faktycznie. Wyobrażacie sobie, że wet, który poprosił mnie o pomoc w adopcjach, w końcu - tuż przed zakończeniem pomocy tej pani - uwierzył jej, że ja zabieram koty na przeszczepy?
Otóż pani potrzebowała pomocy, bo umarła jej koleżanka, z którą adoptowały koty (kilkanaście tygodniowo - bo ta pani miała taki niesamowity dar znajdowania domów), a ona nie umie sama tego robić.
Ale (i będę punktować cechy zbieractwa):
1. pani chciała pomocy, ale to ja musiałam czekać z jej decyzją czy ona mi zaufa i czy zdecyduje się na pomoc z mojej strony (chyba tydzien to trwało, bo musiała to przemyśleć), bo kiedyś była skrzywdzona przez kogoś..
2. pani decydowała się również na to, czy może mi zaufać i podać numer swojego btelefonu komórkowego i adres email
Wet miał taką wizję pani, że kochja koty, że potrafi poza Warszawą wysiąść na przystanku i wracać 2 km na piechotę, bo jadąc autobusem zobaczyła leżącego na poboczu kota i juz nie mkogła zostać obojętna. Niestety jednoczesnie i to napiszę jako
3. wet jeszcze nie był w stanie przekonać panią do sterylizacji i kastracji - pani uważał, ze kot to stworzenie idealne i nie można go kalać.
4.pani również uważała, że nie można kotów szczepić- gdyż szczepienia są niebepiczne dla życia kota i koty po nich umierają.
Wet mnie uprzedził, że pani jest bardzo nieufna, żebym uważała, żeby jej nie zrazić, o jakich kwestiach mam nie rozmawiać.
Spotkałyśmy się, pogadałyśmy no i trzeba było działać.
5.Okazało się, że pani nie powie ile ma kotow w domu. Bo to jeszcze nie czas na ujawnianie takich informacji.
6Koty były w dwóch mieszkaniach, z ktorych dostęp miałysmy tylko do jednego i to też tylko d0o jednego pokoju, w kt,orym przebywały koty.
7Były trudności z umawianiem się na robienie zdjęć kotom do ogłoszeń.
8. Zaczęła wymyślać trudności w dogadywaniu się z nami i podziale obowiązków - czyli kto i co ma robić i za co jest odpoiwiedzialny.
9.Chciała chodzić na wizyty przedadopcyjne ale najczęściej nie miała na to czasu bądź była chora.
10. Gdy już doszło do adopcji to zdarzyło się tak, że kot gdyby nie był trzymany w trransporterku przez ktorąś z nas to ona by go nie oddała - były sceny przed ludźmi ktorzy po kota przyjechali.
11.Nie chciała podpisywać umów adopcyjnych, a potem chciała, ale tylko ze swoim adresem email i z pełnymi danymi osoby adoptującej.
12.Zmieniała adresy email, operowała też przynbajmniej dwoma imionami.
13.Zawsze miała wręcz histeryczne wątpliwości czy to na pewno dobry dom dla kota, a potem już dzwoniła do ds z awanturami, ze nie ma informacji o kocie - a te informacje bądź miała w emailu, bądź ja je dostawałam i je przekazywałam.
14.Po wyadoptowaniu trzech kotów musiała odpocząć - generalnie opóźniała adopcje.
A teraz o kotach i warunkach:
15.Być może prawdą jest, że ona nie wiedziała ile ma kotów, bo nie oddzielane i nie kastrowane mnożyły jej się na potęgę.
16.Mieszkanie, do którego miałysmy dostęp nie było ogrzewane ani nie by ło w nikm światła - najpierw twierdziła, że jest awariua w budynku, podczas gdy normalnie wjechalam windą - prawdopodobnie nie były zapłacone rachunki i prąd był po prostu odcięty.
17.Koty były karmione raz dziennie karmą marketową, duża p[ucha nawet nie firmy Tesco, tylko bez nazwy, duża pucha karmy psiej i 2kg suchej za 8zł za opakowanie. Dostawały jeden talerz wielkości talerza do drugiego dania kaszki bebiko rozrobionej mlekiem. Szczytem przerażenia było dla mnie, gdy zobaczyłam jak jeden kot wsadził pazur do ucha drugiego po to, aby go odciągnąć od tej kaszki i samemu się najeść.
A teraz o sytuacji zdrowotnej:
18.Wszystkie koty po wyadoptowaniu od niej były ciężko chore - i to nie na kk poadaptacyjny tylko np. zapalenie płuc na granicy śmierci.
19.Jedna kotka była w ciążźy.
20.O dwóch kotach powiedziała, ze to kocurki a to okazały się być koteczki - Edisia i jedna ktora z racji innej płci nie została adoptowana.
21.Jedna kotka zapadła w depresję. Niestety nie wiem co z nią dalej.
22.Klamała jeśli chodzi o wizyty u weta, które miały być przed każdą adopcją - twierdziła, że Edisia np. nie jest chora tylko taka jej uroda, ze sobie tak gada (to na jej charczenie).
23.Chodziła do różnych wetów - tak aby nikt dokładnie nie wiedział ile kotów i w jakim stanie u niej jest. jeździła w nawet daleko od siebie położone miejsca i przedstawiala się innym nazwiskiem.
Byłysmy tylko we dwie, bez żadnego wsparcia, trochę przestraszone awantrurami, ktore nam robiła i tym, że wet ktory poprosił mnie o pomoc uwierzył zbieraczce. Wyciągnęłyśmy tylko 9 kotów, z tych kilkudziesięciu.
Miałam jeszcze cos napisać, ale jakoś mi siły odeszły...
Dobrze wiem, jak identyfikowac zbieractwo. gdyby tylko zbieractwem było gromadzenie kotów to byłoby to duże nadużycie. To złożone zjawisko, nie tylko z ilości kotow, ale wielu innych aspektów, cech funkcjonowania społecznego, cech charakteru, komunikacji itp.